Na światowych rynkach paliw ostatnio dominowała presja cenowa w dół, ale zwolennicy wzrostów cen nie odpuszczają i znajdują kolejne uzasadnienia dla podwyżek. Tym razem powraca stara sprawa irańskiego programu nuklearnego.
Ledwo odsapnęliśmy po konflikcie Izraela z Libanem, ledwo oddaliły się widma rozszerzenia wojny na inne państwa tego bogatego w ropę regionu, a już pojawiają się kolejne niepokoje. Iran ciągle zapowiada, że nie zrezygnuje z prowadzenia swoich badań atomowych, bo służyć one mają celom czysto pokojowym, a społeczność międzynarodowa reprezentowana przez członków Rady Bezpieczeństwa ONZ grozi sankcjami gospodarczymi, bo i tak uważa, że Iran buduje bombę atomową.
W poniedziałek na giełdzie londyńskiej ropa w kontraktach terminowych otworzyła się ceną 72,30 USD za baryłkę, ale około 11:00 kosztowała już 73,44 USD. Ewnetualnych barier dla wzrostów upatrywać można w 74 USD, a potem 75 USD za baryłkę. Irańska sprawa ma się nieco wyjaśnić w najbliższych dniach, jednak „wyjaśnienie” oznaczać wcale nie musi kompromisu, równie prawdopodobne jest zaostrzenie sporu. Główna obawa, jaka towarzyszy tym negocjacjom, to ewentualne zahamowanie dostaw ropy z Iranu jako odwet za gospodarcze sankcje. Takie sięgnięcie po środki ostateczne na obecnym etapie wydaje się być jednak mało prawdopodobne.
W Nepalu za drogie paliwa oberwało się rządzącym, w Polsce ceny benzyny to tylko częściowo domena władz. Odpowiadają one za wysokość akcyzy i ostatnio odłożyły na chwilę pomysły jej podwyższenia z obowiązujących 1315 PLN/1000 l do 1565 PLN/1000 l. Hurtowe ceny paliw nieodmiennie od kilkunastu dni spadają u dwóch największych producentów – w PKN Orlen i w Grupie Lotos – ale na stacjach ciągle drogo, obniżki rzadko i skromne. Mało prawdopodobne wydają się (na razie?) szturmy tłumów kierowców na oblężone stacje paliw, ale nastroje wśród właścicieli samochodów z pewnością trudno uznać za pogodne, zwłaszcza gdy zbliża się czas tankowania.