Od kwietnia, kiedy zespół przyjechał do Afganistanu, zginęło dwóch żołnierzy OMLT-2, a kilkunastu innych zostało rannych. To właśnie w tym zespole służyli kapral Miłosz Górka, który zginął 14 czerwca, oraz starszy szeregowy Dariusz Tylenda, który zginął 6 sierpnia.
Kapral Marcin Karwel jechał tego dnia razem z Dariuszem Tylendą w tym samym Rosomaku. "Jechaliśmy wolno, około 20 kilometrów na godzinę. W pewnym momencie zobaczyłem wybuch i lekki błysk pod nogami. Podbiło nas do góry, czułem jak się obracamy. Po tym wszystkim, jak już leżeliśmy do góry kołami, udało mi się wydostać. Byłem przytomny, wszystko widziałem i pomogłem jeszcze jednemu koledze. Część kolegów leżała na asfalcie. Darek po paru minutach zszedł z tego świata, zmarł" - wspomina.
Dwóch innych Polaków, którzy także zginęli w Afganistanie w ostatnim czasie, służyło w tej samej bazie Warrior.
Mimo to żołnierze nie poddają się. Jeżdżą na patrole, pomimo że to właśnie na terenie ich działania najczęściej dochodzi do ostrzałów i wybuchów min-pułapek.
Dowódca zespołu OMLT-2 major Andrzej Pawelski przyznaje w rozmowie z wysłannikiem Polskiego Radia, że po śmierci kolegów dla pozostałych żołnierzy nastał bardzo trudny czas. Podkreśla jednak, że nikt nie ma zamiaru wycofywać się z misji. "Usiedliśmy całym zespołem i porozmawialiśmy, zastanowiliśmy się, co chcemy robić. Mogę z dumą powiedzieć, że cały mój zespół jednogłośnie stwierdził, że nie odpuszczamy, dokończymy naszą misję" - dodaje.
Żołnierze grupy OMLT-2, podobnie jak większa część VII zmiany polskiego kontyngentu w Afganistanie, wrócą do kraju za dwa miesiące. Jak podkreślają, mają nadzieję, że reszta misji upłynie bezpiecznie, bo "wyczerpali już limit pecha".
IAR