Dziennik pisze, że nazwisko Stanka znalazło się na opublikowanej przez "Gazetę Polską" w 2005 roku liście osób, pracowników UJ, którzy mieli współpracować z SB. Profesor figurował na niej jako TW "Lew".
Wyjaśnieniem sprawy miała się zająć uczelniana komisja powołana przez rektora Karola Musiała. Po kilku miesiącach odmówiła jednak oceny sprawy Stanka tłumacząc, że w IPN brak nie tylko teczki personalnej profesora, ale w ogóle jakichkolwiek notatek po spotkaniach esbeków z TW "Lew". Komisja zdecydowała, że do czasu wyjaśnienia sprawy Stanek nie może pełnić żadnych funkcji kierowniczych na UJ. On sam podkreśla, że odwrócili się od niego koledzy.
W końcu komisja zdecydowała, że profesor Stanek ma sprawę swojej współpracy z SB wyjaśniać sam - pisze "Gazeta Wyborcza". Choć sąd orzekł, że ona nie istniała, w IPN nie mógł uzyskać statusu pokrzywdzonego, bo w międzyczasie zmieniła się ustawa lustracyjna i taki status zniknął.
Stanek jest bezsilny - podkreśla gazeta. Zwraca się o pomoc do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która wzywa władze UJ, by znalazły metodę, która da oskarżonym pracownikom szansę obrony. Bez odzewu - pisze "Gazeta Wyborcza".
"Gazeta Wyborcza"/IAR/kry/dabr