Premier Gordon Brown, od którego zależał wybór terminu wyborów - byle zmieścił się w 5-letniej kadencji parlamentu - doczekał niemal do końcowego gwizdka. I nic dziwnego, bo jego osobista niepopularność i nieufność do Partii Pracy w zeszłym roku sięgnęły zenitu. Dziś jednak przewaga Konserwatystów jest mniejsza i nikt nie może mieć pewności zwycięstwa. Dwa dzisiejsze sondaże brytyjskiej opinii publicznej dają bardzo rozbieżne wyniki - od 10 do zaledwie 4% przewagi Konserwatystów.
Przez wiele miesięcy zdecydowanej przewagi, Konserwatyści nie przedstawili żadnego konkretnego programu w najważniejszej kwestii - ratowania kasy państwowej zrujnowanej walką z kryzysem bankowym i recesją. Brytyjski deficyt budżetowy jest najwyższy wśród państw wysoko rozwiniętych - prawie 13% PKB, a spłaty państwowego zadłużenia muszą się odbić na służbach publicznych, albo na podatkach - a najpewniej na jednym i drugim.
Zwycięstwo w tych wyborach - choć tak upragnione przez Konserwatystów po 13 latach w opozycji - jest więc nie tylko niepewne, ale gdyby do niego doszło, mogłoby się okazać przekleństwem.