Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

2 lata temu zmarł prof. Andrzej Szczeklik

0
Podziel się:

Wybitny lekarz, wielki uczony, artysta, muzyk, narciarz, rektor, erudyta,
poliglota, pisarz - słowem: człowiek renesansu - taki obraz prof. Andrzeja Szczeklika wyłania się z
rozmów, które przeprowadził z nim Jerzy Illg. Książka pt. "Słuch absolutny" właśnie trafia do
księgarń.

Wybitny lekarz, wielki uczony, artysta, muzyk, narciarz, rektor, erudyta, poliglota, pisarz - słowem: człowiek renesansu - taki obraz prof. Andrzeja Szczeklika wyłania się z rozmów, które przeprowadził z nim Jerzy Illg. Książka pt. "Słuch absolutny" właśnie trafia do księgarń.

Jerzy Illg: Nasi wspaniali odchodzą i często grozi im osuwanie się w szczeliny zapomnienia, czas szybko zasypuje pamięć. Miałem szczęście, że byłem blisko tak niezwykłego człowieka, jakim był Andrzej Szczeklik, czuję, że przez tę przyjaźń zaciągnąłem pewien dług, który spłacam, troszcząc się o jego pamięć. Po to właśnie jest ta książka.

PAP: Jak doszło do jej powstania?

J.I.: Długo musiałem profesora Szczeklika przekonywać do tego przedsięwzięcia. Tłumaczyłem, że jego książki "Katharsis" i "Kore" sprzedały się już w ilości prawie 100 tys. egzemplarzy, co jest swego rodzaju ewenementem na polskim rynku książki. Ich czytelnicy - ale także pacjenci, uczniowie, przyjaciele - na pewno chcieliby zrozumieć, skąd się biorą tak wyjątkowi ludzie jak on. Był przecież nie tylko wybitnym lekarzem, ale wielkim uczonym, artystą, muzykiem, pisarzem, narciarzem, rektorem, człowiekiem dysponującym ogromną erudycją, mówiącym w kilku językach, interesującym się mitologią, historią sztuki, alchemią, astronomią, poezją - słowem: człowiekiem renesansu. Tacy ludzie jak Andrzej Szczeklik są zjawiskiem - chciałoby się rzec - nie mieszczącym się w paradygmacie naszego gatunku. Przy tym on był bardzo skromny i nie chciał mówić o sobie, długo musiałem go przekonywać do naszych rozmów.

PAP: Chyba trochę pomniejszał swoje zasługi w rozmowach z Panem, prawda?

J.I.: Owszem. Nie rozwodził się nad swoją pozycją w świecie nauki, choć przecież był najczęściej cytowanym w światowej medycynie polskim uczonym. Był autorem ponad 600 artykułów i podręcznika, który obecnie nosi tytuł +Interna Szczeklika+. Ta książka jest co roku wznawiana i aktualizowana, została wydana także w aplikacjach na smartfony, żeby ułatwić pracę lekarzom. Teraz przygotowywane są wersje +Interny+ na rynek kanadyjski, południowoamerykański, ukraiński. To jest przedsięwzięcie pozbawione odpowiedników w polskim edytorstwie naukowym.

PAP: Dochodzimy do kwestii, skąd biorą się tacy ludzie jak Andrzej Szczeklik? Co ich kształtuje?

J.I.: Na pewno uformował go dom - inteligencki i patriotyczny. Jego ojciec - także słynny lekarz - uciekł ze studiów, aby wziąć udział w obronie Lwowa w 1918 roku, podczas II wojny był więziony w obozie koncentracyjnym. Po wojnie, gdy odmówił przyjęcia legitymacji partyjnej, okazało się, że nie ma dla niego miejsca w Krakowie. Musiał zacząć wszystko od początku we Wrocławiu, gdzie właściwie stworzył podwaliny powojennej medycyny w tym mieście. Andrzej Szczeklik poszedł w ślady ojca, lekarzami są też jego brat i dwaj synowie. "A jeślibyś miał syna, to poślij go tylko na medycynę, bo piękniejszego zawodu nie ma" - taki cytat przypisywany Hipokratesowi zadecydował o wyborze drogi życiowej Andrzeja. On sam profesję lekarską zakorzeniał w wymiarze duchowym, niemalże mitycznym. Kiedy obserwowało się, jak Andrzej Szczeklik bada pacjenta, zamyka oczy, dotyka go i czuje rzeczy, których nie wykazuje aparatura - to jego skupienie i niezwykły dar diagnozy robiły nadzwyczajne wrażenie. Czesław Miłosz powiedział o nim, że
to jest szaman. A szaman, jak wiadomo, potrafi udać się w zaświaty i sprowadzić duszę chorego z powrotem na ziemię. Tak zresztą było z samym Miłoszem - prof. Szczeklik kilkakrotnie przywołał go z powrotem pomiędzy nas z bardzo daleka, z drugiego brzegu...

PAP: Jak taka renesansowa postać jak prof. Szczeklik znajdowała się w świecie PRL-u?

J.I.: Myślę, że w odpowiedzi na to pytanie powinno paść mało dziś popularne słowo +patriotyzm+. Andrzej Szczeklik nasiąkł w domu patriotyczną atmosferą, która impregnowała go na komunę i komunistyczną ideologię. A jednocześnie uważał, że jego miejsce jest właśnie tutaj, w Polsce. Po studiach wygrał konkurs na staż w Ameryce, był jedną z 13 osób, które przeszły ten egzamin, z ponad 300 kandydatów. I z tych 13 osób, które wyjechały do USA, do Polski wrócił tylko on. Mówił o tym, że nie miał żadnych dylematów, rozterek wewnętrznych, to był elementarny odruch. Nie wyobrażał sobie, że mógłby zostać w Ameryce, to byłby rodzaj zdrady, po takiej decyzji nie mógłby spojrzeć w oczy swojemu ojcu. Kiedy przyszedł czas Solidarności, natychmiast się w to zaangażował. Zapłacił za to zresztą wysoką cenę - przesłuchania, proces, utrata stanowiska rektora, zakaz wykładów dla studentów, rozmaite szykany. Był gotów ponosić konsekwencje wierności sobie i wyznawanym ideałom. Dziełem jego życia była klinika na Skawińskiej, którą
ciężką pracą podniósł z kompletnej ruiny i w ciągu 40 lat przeobraził w jedną z najnowocześniejszych placówek medycznych w Polsce.

PAP: Los powierzył Andrzejowi Szczeklikowi piękną funkcję lekarza polskich pisarzy - leczył Miłosza, Mrożka, Szymborską, Tischnera, Lema, Turowicza...

J.I. Piotr Skrzynecki nazywał klinikę profesora Szczeklika na ul. Skawińskiej w Krakowie +Hotelem snów+. Andrzej przedłużył mu życie o ładnych kilka lat, a po jego śmierci ufundował z nagrody Fundacji Nauki Polskiej pomnik pamięci Skrzyneckiego, który stanął przed kliniką. Skawińska była dla artystów miejscem, o którym wiedzieli, że mogą tu liczyć na zrozumienie i pomoc. Z Jerzym Turowiczem byli w wielkiej przyjaźni. Andrzej Szczeklik opowiadał mi, że podczas pobytu Turowicza w szpitalu przez wiele dni nie był w stanie ustabilizować pracy jego serca. Przychodzi kiedyś rano na wizytę i widzi, że problemy niespodziewanie zniknęły, serce pracuje idealnie. Pyta się więc - co się stało? "W nocy zadzwonił do mnie Ojciec Święty" - odparł Turowicz. Mówiąc pół żartem, pół serio, można by tę opowieść podawać jako jeden z dowodów do procesu kanonizacyjnego Jana Pawła II.

PAP: O Czesławie Miłoszu Andrzej Szczeklik mówił, że nie udało mu się przebić przez wyczuwany przez niego Miłoszowski chłód, dystans wobec ludzi.

J.I.: Podczas pierwszej wizyty w klinice Andrzeja Szczeklika żona Miłosza Carol wzięła profesora na stronę i poprosiła, aby używając swego autorytetu przekonał męża, żeby między pierwszym, drugim i trzecim kieliszkiem wódki robił jednak jakieś przerwy. Miłosz był pacjentem trudnym, bo nieufnym. Wymusił na profesorze obietnicę, że nie umrze w szpitalu, tylko u siebie w domu. Kiedyś doszło na tym tle do dramatycznej sceny. Którejś nocy Andrzej Szczeklik odebrał telefon - Miłosz ma problemy z sercem, czuje, że umiera. Profesor kazał mu jechać do szpitala, gdzie mógł szybko udzielić poecie pomocy. Miłosz jednak stawiał opór, chciał umierać w domu. W końcu udało się go nakłonić do przyjazdu na Skawińską. Po pobieżnym badaniu Andrzej już wiedział, że to nic poważnego, nerwoból, na który pomoże kroplówka. Miłosz bardzo się buntował wobec perspektywy nocy w szpitalu. I wtedy Szczeklik nie wytrzymał i palnął: "Leczę pana już 12 lat, dlaczego mi pan nie ufa?", co Miłosza nieco spacyfikowało. Rano, gdy profesor
przyszedł na wizytę, Miłosz spokojny, zdrowy, ale naburmuszony, łypiąc spod tych swoich brwi, niechętnie przyznał mu rację: "Uwierzyłem w potęgę pańskiej chemii" - powiedział.

PAP: Andrzej Szczeklik leczył też Sławomira Mrożka. Jakim pacjentem był autor "Tanga"?

J.I.: Kontakt z Mrożkiem nie był sprawą łatwą, bo Mrożek bardzo się starał, żeby nikt z nim nie miał kontaktu, żeby odgrodzić się od ludzi taką ścianą. Ale z Andrzejem Szczeklikiem chodzili razem do szkoły, legendarnego krakowskiego Liceum Nowodworskiego. W ponurych, komunistycznych czasach sprowadzono tam jakiegoś politruka, który przez godzinę truł, prezentując uczniom jedyną słuszną wykładnię rzeczywistości. Skończył i poprosił o pytania. I wtedy, jak wspominał Szczeklik, z ostatnich rzędów podniosła się taka długa, chuda postać i zapytała: "Skoro jest tak dobrze, to czemu mięsa ni ma?" wywołując spektakularny skandal. Szkołę zamknięto na trzy dni. Autorem pytania był oczywiście Sławomir Mrożek, uczeń jednej ze starszych klas. Wiele lat później był pacjentem w klinice profesora - na drzwiach swojego pokoju umieszczał kartkę: "Nie wchodzić, teraz śpię".

PAP: Andrzej Szczeklik leczył też Wisławę Szymborską.

J.I.: Z Wisławą lubili się bardzo, Andrzej ją ogromnie podziwiał. W grudniu 2011 roku byliśmy w Paryżu, a z Wisławą było już bardzo niedobrze. Żona mi jednak powtarzała: "Zobaczysz, ona jest z innego kruszcu, na pewno się z tego jeszcze wygrzebie". I wtedy dostaliśmy od Andrzeja sms z jednym słowem: "Gaśnie". Wiedzieliśmy, że jeżeli on tak pisze, nie ma się co łudzić. Andrzej Szczeklik zmarł dwa dni po śmierci Wisławy. Kraków bez nich nie jest już tym samym miastem. Na jej odejście jakoś byliśmy już przygotowani, liczyliśmy się z tym, że to nieuchronne, ale śmierć Andrzeja była całkowitym zaskoczeniem. Był tak pełen radości życia, cudownej witalnej energii. Tylu ludzi uratował, umiał wysłuchać najsubtelniejsze szmery serca, a u siebie nie rozpoznał tego zagrożenia. Nie było nam dane tej książki dokończyć. Chciałbym go spytać jeszcze o tak wiele rzeczy...

Książka "Słuch absolutny. Andrzej Szczeklik w rozmowie z Jerzym Illgiem" ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. (PAP)

aszw/ as/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)