Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

50-lecie Traktatów Rzymskich: Kuźniar: UE nie może się wypierać swojej tożsamości

0
Podziel się:

Ojcowie-założyciele Wspólnoty byliby
zadowoleni z jej osiągnięć - zniwelowania podziałów na kontynencie
czy ustabilizowanej gospodarki; Unia nie może jednak wypierać się
swojej tożsamości, bo to grozi dezintegracją - podsumowuje w
rozmowie z PAP 50-lecie Wspólnoty prof. Roman Kuźniar.

Ojcowie-założyciele Wspólnoty byliby zadowoleni z jej osiągnięć - zniwelowania podziałów na kontynencie czy ustabilizowanej gospodarki; Unia nie może jednak wypierać się swojej tożsamości, bo to grozi dezintegracją - podsumowuje w rozmowie z PAP 50-lecie Wspólnoty prof. Roman Kuźniar.

Przedstawiamy fragmenty wywiadu z prof. Romanem Kuźniarem, przeprowadzonego z okazji 50. rocznicy podpisania Traktatów Rzymskich. Całość na stronie: http://euro.pap.com.pl.

PAP: - Jakie Pan dostrzega największe sukcesy i porażki 50-lecia Wspólnoty?

R.K.: - Myślę, że największym osiągnięciem jest to, co teraz jest. Z całą pewnością nikt we wczesnych latach 50. nie mógłby przewidzieć tak korzystnego - z punktu widzenia narodów europejskich - rozwoju sytuacji, dzięki inicjatywie integracyjnej.

Mam na myśli przede wszystkim zapewnienie pokoju na kontynencie, przyjaznych stosunków między państwami, otwarcie się na siebie społeczeństw państw członkowskich, a także zapewnienie względnie stabilnego rozwoju gospodarczego. Dzięki integracji europejskiej unikamy kryzysów gospodarczych.

Z perspektywy historycznej są to osiągnięcia zupełnie niezwykłe. Warto spojrzeć na 100 czy 50 lat poprzedzających początki integracji europejskiej. Europa wyciągnęła właściwe wnioski z doświadczeń dwóch wojen światowych.

Oczywiście, można sobie wyobrazić, że rozwój integracji europejskiej mógł przebiegać nieco inaczej. Często mówi się, że można było zrobić to czy tamto inaczej. Odpowiadam wówczas: zawsze można inaczej, ale niekoniecznie lepiej.

Prawdę mówiąc, nie znajduję żadnych dużych porażek czy błędów. Ewentualne słabości biorą się z tego, że nie wszystkie państwa członkowskie są zgodne - bo jest to przecież wspólny projekt - co do tempa i kierunku rozwoju Wspólnoty jako całości, czy też poszczególnych aspektów integracji. Ale błąd, wynikający z nietrafności decyzji podejmowanych wspólnie przez kraje UE, trudno byłoby mi wskazać. Nie było żadnych katastrof, żadnych "obsunięć".

Unia tego uniknęła. To nawet zaskakujące, że - w przeciwieństwie do innych organizacji międzynarodowych - udawało jej się uniknąć jakichś większych wpadek. Może właśnie dlatego, że Unia jest wspólnotą, w której wszyscy się od siebie uczą.

Nie uważam oczywiście, że wszystko toczyło się normalnie. Owszem, w historii Unii były zacięcia, zahamowania, czasem zastoje, bo jakieś państwo nie zgadzało się na taki czy inny aspekt integracji. Dziś także mamy okres refleksji. Ale to normalne. Najważniejsze, że wszyscy członkowie UE są przekonani, że warto być w Unii, warto ją chronić, bo nawet jeśli coś nie pasuje, to wartość tej formy współpracy między państwami jest tak ogromna, że nikt nie chciałby jej zaszkodzić.

PAP: - Skoro ten bilans 50 lat ocenia Pan pozytywnie, to przypuszczam, że - Pańskim zdaniem - ojcowie-założyciele byliby zadowoleni, patrząc na dzisiejszą Wspólnotę?

R.K.: - O tak. Jestem o tym przekonany. To byli bardzo mądrzy ludzie, którzy swoje inicjatywy, projekty budowali na podstawie dogłębnego przemyślenia historii europejskiej. Oni byli bardzo zanurzeni w historii i postanowili ją przełamać poprzez ten pozytywny projekt.

Byli jednak świadomi różnych europejskich atawizmów, egoizmów tkwiących w naturze narodów europejskich. Zwracam uwagę, że to nie jest tak, że oni wszyscy podzielali jedną wizję integracji europejskiej.

Dlatego dziś może niektórzy z nich zżymaliby się na nadmiar administracji, a inni na jej niedostatek - bo wyobrażaliby sobie Europę federalną, a ta wymaga większej administracji. Niektórzy może myśleliby: "Ach, to więcej niż mogliśmy sobie wymarzyć!", a inni: "Nie, to jeszcze nie to!"

PAP: - Ale nie byliby rozczarowani?

R.K.: - Nie, na pewno nie! Myślę, że byliby pozytywnie zaskoczeni, zwłaszcza jeżeli chodzi o przełamanie podziałów Europy. Projekt UE okazał się tak bardzo atrakcyjny, tak witalny, że przyczynił się także do upadku komunizmu.

Narody bloku komunistycznego wiedziały bowiem, że można żyć inaczej, lepiej, że takie życie jest tuż za miedzą. Tęsknota do tej formy życia sprawiła, że ostatecznie system upadł. To pewnie ojców-założycieli bardzo by cieszyło, bo za ich czasów podział Europy był niesłychanie silny.

PAP: - W procesie tworzenia Wspólnoty duże znaczenie miało wspólne doświadczenie obu wojen światowych. Wydaje się, że to spoiwo nie jest już dziś tak mocne. Co teraz powinno łączyć Europejczyków? Wspólne wartości, wspólny rynek czy może jakiś wspólny przeciwnik na globalnej scenie?

R.K.: - Dzisiaj przed UE stoją poważne wyzwania. Jednym z nich jest kryzys demograficzny. Uważa, że jeżeli nie zostanie przełamany, to Europa - z jej wartościami, instytucjami, ze swoją cywilizacją - za 50-70 lat zacznie znikać. Tymczasem, moim zdaniem, Unia nie się odnosi do tego problemu. Na razie są próby odpowiedzi na szczeblu narodowym.

Czy to zagrożenie może być czynnikiem, który będzie mobilizował, spajał UE? Trudno powiedzieć.

PAP: - Co więc może być tym spoiwem?

R.K.: - Myślę, że pozostanie nim w dalszym ciągu tożsamość cywilizacyjna. Jak długo, trudno powiedzieć, bo ona też może być osłabiana przez procesy globalizacji i napór świata islamskiego od wewnątrz UE - poprzez osadnictwo. Wraz ze zmianą struktury demograficznej właśnie to osadnictwo może zmieniać Europę od wewnątrz i spoiwo cywilizacyjne przestanie istnieć.

Czy w związku z tym spoiwem mogą być wspólne wartości? Uważam, że jeżeli Europa nie potrafi się łączyć na podstawie cywilizacyjnej, w oparciu o wspólne wartości, charakterystyczne dla naszej cywilizacji, to właściwie nie znajduje takiego solidniejszego spoiwa.

Jest jednak pewna trudność. Europejczycy zaczynają się różnić w ocenie tego, czy i jakie są wspólne wartości. Oczywiście może się zdarzyć, że pojawi się bardzo silne, egzystencjalne zagrożenie dla Europy i będzie to czynnik mocno ją jednoczący. Ale to najgorszy możliwy scenariusz. W dalszym ciągu wierzę w żywotność zachodnioeuropejskiej cywilizacji. Czy tak będzie? Przyznam szczerze, że nie mam do końca przekonania.

Natomiast nie sadzę, by rywalizacja ze Stanami Zjednoczonymi, Chinami czy Wschodnią Azją była czynnikiem spajającym UE. Wolałbym, żeby Unia bardzo blisko współpracowała z USA. Mam nadzieję, że po trwającym kryzysie we wzajemnych stosunkach, wspólne wyzwania skłonią jednak obie strony do współpracy. Pewne elementy rywalizacji zawsze będą i to jest zdrowe.

PAP: - Wspomniał Pan, że jednym z wyzwań stojących przed Unią jest problem demograficzny. Jakie widzi Pan inne wyzwania?

R.K.: - Unii brakuje dzisiaj odwagi bycia mądrą. UE bardzo często daje się spłoszyć, onieśmielić różnego rodzaju wewnętrznym demagogiom. One powodują, że UE zachowuje się powściągliwie, nieśmiało, albo niepotrzebnie angażuje się w pewne sprawy.

Na przykład rozszerzenie. Wszyscy chcą być bardzo dobrzy. Mówią: "Rozszerzamy się. Gdybyśmy nie chcieli się rozszerzać, to bylibyśmy egoistami, klubem krajów chrześcijańskich, tak nie można". Otóż, moim zdaniem, tak nie można postępować. Unia to nie jest OBWE, to nie jest Rada Europy, to nie jest ONZ, gdzie wszyscy muszą należeć, bo jak nie, to dramat, katastrofa. Tej odwagi czasem Unii brakuje i to jest jakaś jej słabość.

Podobnie w relacjach z Rosją. Czasem trzeba być stanowczym, tupnąć nogą, a czasem trzeba wciągnąć ją w rozmowy. Unia mogłaby być bardziej wyrazista na scenie międzynarodowej, tego jej brakuje.

Dobroć jest najłatwiejszą rzeczą. Czasem trzeba być stanowczym. Pokusa bycia dobrym dla wszystkich, składania obietnic bez pokrycia, może przyczynić się do utraty tożsamości.

Moim zdaniem, Unia nie powinna dawać się wodzić za nos własnym demagogom, którzy każą jej robić to czy tamto, bo jak nie, to będzie "egoistyczna", "chrześcijańska", to "nie będzie otwarta". Weźmy problem imigrantów. Niektórzy proponują: "Otwieramy się, tyle przyjmujemy, ile ludzi chce wjechać".

No więc, zróbmy to. I co będziemy mieli za kilka lat? Nie będzie Europy. Ale jeżeli powiemy: nie będzie Europy, to zaraz ktoś zakrzyknie z oburzeniem: "Halo, co to znaczy Europa? Europa to otwartość! Chodźcie wszyscy z Afryki, z Bliskiego Wschodu..!"

Oczywiście to są przerysowane przykłady, ale w Unii nie brakuje takiej łatwej demagogii, która niby jest szlachetna, okazująca dobre serce. Nie tędy droga, moim zdaniem. Unia nie powinna takim demagogiom ulegać.

Rozmawiała Agnieszka Tkacz (PAP)

par/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)