Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Banki: Sejmowa komisja śledcza przesłuchała Henryka Chmielaka i Mariana Rajczyka

0
Podziel się:

Sejmowa komisja śledcza przesłuchała w czwartek
byłego p.o. ministra finansów Henryka Chmielaka i b. prezesa Banku
Śląskiego (BSK) Mariana Rajczyka.

Sejmowa komisja śledcza przesłuchała w czwartek byłego p.o. ministra finansów Henryka Chmielaka i b. prezesa Banku Śląskiego (BSK) Mariana Rajczyka.

Pytania do obu świadków dotyczyły prywatyzacji, pierwszych giełdowych notowań BSK i problemów akcjonariuszy ze składaniem zleceń sprzedaży akcji na pierwszych sesjach giełdowych w styczniu 1994 r. oraz ewentualnego wpływu sprzedaży akcji BSK przez Skarb Państwa na sytuację na giełdzie. Posłowie powrócili także do tzw. "listy Pęka", czyli listy akcjonariuszy banku.

Zdaniem przewodniczącego komisji Adama Hofmana (PiS), po zeznaniach Chmielaka, sprawa BSK mogłaby trafić do prokuratury z podejrzeniami o działanie na szkodę państwa. Jednak - jak powiedział PAP Hofman - sprawa już się przedawniła, choć komisja będzie chciała sprawdzić, dlaczego prokuratura wtedy nie "zareagowała z automatu".

Chmielak powiedział, że sprawą BSK zajął się dopiero po 9 lutego 1994 r., gdy zaczął pełnić funkcję szefa resortu finansów (po dymisji Marka Borowskiego), a wcześniej nie uczestniczył w przekształceniach własnościowych banku. Poinformował, że wystąpił do Komisji Papierów Wartościowych (KPW) o zgodę na zawieszenie giełdowych notowań akcji BSK ze względu na trudności akcjonariuszy w składaniu zleceń giełdowych.

Chmielak wyjaśniał, że KPW zwróciła się do resortu finansów, sugerując podjęcie "działań interwencyjnych" na giełdzie, by zlikwidować dysproporcję między popytem a podażą akcji BSK.

Po wejściu BSK na giełdę w styczniu 1994 r. okazało się, że w obrocie znalazła się niewielka pula akcji, głównie pracowniczych, w związku z opóźnieniami w potwierdzaniu przez akcjonariuszy świadectw depozytowych. Potwierdzenie takie było niezbędne do zapisania akcji na rachunkach inwestycyjnych przed złożeniem zleceń giełdowych. W sumie akcje BSK kupiło w ofercie publicznej w 1993 r. ponad 820 tys. inwestorów.

Chmielak dodał, że innym rozwiązaniem, ostatecznie zaakceptowanym przez resort finansów, było sprzedanie akcji BSK posiadanych przez ministerstwo, by zwiększyć podaż akcji. Dodał, że zapoznał się ze stanowiskiem wiceministra finansów Stefana Kawalca, że możliwa do sprzedania pula akcji wynosiła ponad 5 proc. Decyzję o sprzedaży podjął jeszcze poprzednik Chmielaka, Marek Borowski.

W związku z tym do 8 kwietnia 1994 r. resort finansów sprzedawał akcje BSK w coraz mniejszych pakietach. Sprzedaż ta przyniosła budżetowi państwa 1 bln 700 mln starych złotych.

Chmielak wyjaśnił, że akcje sprzedawano zarówno z limitem ceny - z niewielką różnicą wobec poprzedniego kursu - oraz w dogrywkach, po ustalonym już jednolitym kursie dnia, a więc bez wpływu na cenę.

W pytaniach powróciła kwestia "listy Pęka". Chmielak stwierdził jednak, że nic nie wie o takiej liście.

Tzw. "lista Pęka" to dokument, który miał pokazać ówczesnemu (w 1994 r.) przewodniczącemu sejmowej komisji przekształceń własnościowych Bogdanowi Pękowi Lesław Paga, wówczas przewodniczący KPW.

Wiceprzewodniczący komisji Waldemar Nowakowski (Samoobrona) zacytował - nie podając szczegółów - dokument z "akt sprawy prokuratorskiej", w którym znalazły się takie nazwiska (bez imion) jak Opawski, Popczyk, Rokita, Książek, Olek.

O tę samą listę posłowie pytali b. prezesa Banku Śląskiego Mariana Rajczyka. Najpierw stwierdził on, że "osławiona lista Pęka nigdy nie została ujawniona, bo w takim rozumieniu nie istnieje". Jego zdaniem, "ktoś niekompetentny" widział listę osób, które kupowały więcej niż 10 akcji. 10 akcji to była minimalna pula akcji, na którą zainteresowani mogli się zapisywać podczas oferty publicznej banku.

Pytany o nazwiska wyjaśnił, że są to osoby z rady nadzorczej BSK. Nie wiedział natomiast, czego dotyczą liczbowe zapisy widniejące obok nazwisk.

Rajczyk przypomniał, że poza NIK także prokuratura analizowała prywatyzację BSK. "Wnioski potwierdzają poprawność działań BSK, natomiast nie potwierdziły żadnego z zarzutów, jakie powszechnie funkcjonowały" - powiedział.

Dodał, że zarząd giełdy analizował płynność akcji BSK podczas notowań i stwierdził, że była ona taka, jak pozostałych spółek, a więc nie było podstawy do zawieszania notowań.

Akcje BSK debiutowały w styczniu 1994 r. ceną ponad 13-krotnie wyższą niż cena emisyjna wynosząca równowartość obecnych 50 zł za akcję. "Ta cena nie była ceną złą" - mówił Rajczyk, przypominając, że cena wynikająca z wartości księgowej mogła wynosić 25 zł. Dodał przy tym, że cenę w ofercie publicznej minister finansów "ustalił jakby z kapelusza".

Zdaniem Rajczyka, kurs akcji BSK w dniu debiutu i później nie był zawyżony. Przypomniał, że w tym czasie trwała giełdowa hossa. Średni wskaźnik cena/zysk dla spółek giełdowych wynosił 37,8, zaś dla BSK w dniu debiutu wskaźnik ten wynosił 33,5.

B. prezes BSK obarczył Komisję Papierów Wartościowych odpowiedzialnością za wolne tempo potwierdzania świadectw depozytowych. Jego zdaniem, Komisja nie chciała przyjąć propozycji banku, by wprowadzić ułatwienia w potwierdzaniu świadectw drobnych akcjonariuszy.

"Potem KPW maskowała swoją indolencję przez wskazywanie rzekomo winnych, oskarżanie i karanie" - powiedział Rajczyk.

Oskarżył też nieżyjącego już pierwszego przewodniczącego KPW Lesława Pagę, że był on zainteresowany tworzeniem "afery Banku Śląskiego". Nie podał jednak szczegółów, odsyłając do swojej książki "Afera Banku Śląskiego. Fakty, mechanizmy", której dwa egzemplarze przekazał komisji śledczej.

Rajczyka pytano też o kupione przez niego akcje BSK, ich liczbę oraz termin sprzedaży. Rajczyk przyznał, że składał zlecenie sprzedaży części akcji na pierwszej sesji. Twierdził jednak, że podał wyższy kurs niż ten, po którym realizowano zlecenia po to, by przetestować giełdowe mechanizmy. Dodał, że gdy złożył dymisję z funkcji prezesa zarządu BSK, sprzedał 100 akcji banku.

Przewodniczący Hofman pytał Rajczyka, czy nie było konfliktu interesów w tym, że jako prezes banku miał jego akcje. Sugerował, że b. prezes mógł w związku z tym być zainteresowany wpływem na wycenę akcji.

"Trudno to nazwać sprzecznością interesów. Prywatyzacja to jedno, a akcjonariusze to drugie" - mówił Rajczyk. Zaznaczył, że kupił tylko te akcje, które przysługiwały pracownikom banku i były rozdzielane "parametrycznie, a nie w zależności od stanowiska".

Jego zdaniem, najbardziej na prywatyzacji BSK wygrał holenderski inwestor banku - ING. "Kupił kurę, która znosi złote jajka" - dodał.

79-letni Rajczyk nie odpowiedział na część pytań ze względu na to, że ich nie dosłyszał.

Wiceprzewodniczący komisji śledczej Marek Sawicki (PSL) uważa, że po czwartkowych przesłuchaniach wyłania się obraz "afery Banku Śląskiego".

"Jestem przekonany, że była afera prywatyzacji Banku Śląskiego. Jeżeli prezes banku pan Rajczyk informuje Komisję Papierów Wartościowych, że biuro maklerskie banku nie jest w stanie potwierdzić świadectw udziałowych, że termin debiutu jest odraczany o kilka dni właśnie z tego powodu, a mimo wszystko debiut następuje, to widać wyraźnie, że komuś zależało na tym, by (...) mogli sprzedawać akcje ci, którzy potwierdzenia uzyskali" - mówił Sawicki dziennikarzom.

W tym kontekście - dodał - ważną informacją byłaby lista tych, którzy sprzedawali w pierwszych dniach akcje Banku Śląskiego.

"Widać wyraźnie, że sposób prywatyzacji nie był tylko i wyłącznie dziełem przypadku, a był zorganizowaną grą" - ocenił Sawicki w rozmowie z dziennikarzami. Nie chciał wyjaśnić, jakie osoby miałyby uczestniczyć w takiej zmowie. "Poczekajmy na dalsze przesłuchania" - dodał.(PAP)

lach/ kaw/ och/ mskr/ gma/

banki
wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)