Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Belgia: Belgowie wybiorą swój parlament, ale przyszła koalicja pozostaje zagadką

0
Podziel się:

W niedzielę 7 milionów Belgów wybierze swój
parlament, ale choć wstępne wyniki głosowania będą znane już
wieczorem, to najpewniej dopiero za kilka tygodni znany będzie
skład przyszłej koalicji rządzącej, co zadecyduje o polityce
Belgii przez najbliższe cztery lata.

W niedzielę 7 milionów Belgów wybierze swój parlament, ale choć wstępne wyniki głosowania będą znane już wieczorem, to najpewniej dopiero za kilka tygodni znany będzie skład przyszłej koalicji rządzącej, co zadecyduje o polityce Belgii przez najbliższe cztery lata.

Pewna jest duża frekwencja, bo za nieuczestniczenie w wyborach można zapłacić karę, zazwyczaj w wysokości 25-50 euro.

Belgia podzielona jest na regiony (Walonia, Flandria, Bruksela) i wspólnoty językowe (francusko- i niderlandzkojęzyczną). Walonowie i Flamandowie głosują tylko na "swoje" partie. Skomplikowana federalna struktura wymaga tworzenia szerokich koalicji i oznacza w praktyce, że wybory odbywają się w dwóch turach - najpierw wyborcy oddają głosy, a potem partie między sobą ustalają, kto tak naprawdę będzie rządził.

"W Belgii wyborcy rozdają karty, ale to szefowie partii politycznych (...)zadecydują o tym, jaki będzie kształt kolejnego rządu federalnego" - napisała w piątkowym komentarzu redakcyjnym dziennik "La Libre Belgique".

Politologowie przewidują, że sformowanie rządu potrwa tym razem co najmniej dziewięć tygodni. Powojenny rekord wynosi 148 dni. Kończący kadencję rząd premiera Guy Verhofstada rodził się w 2003 roku przez dwa miesiące. Tyle czasu potrzeba, by poszczególne partie niederlandzko- i francuskojęzyczne z różnych stron sceny politycznej, porozumiały się co do programu działań wspólnego rządu.

Zwykle koalicja jest "symetryczna", tzn. biorą w niej udział zbliżone programowo partie zarówno z północnej i południowej części kraju. Może się jednak okazać, że podziały ideologiczne albo walka o stanowiska nie pozwalają na zachowanie takiej równowagi - wtedy w koalicji znajdzie się np. tylko francuskojęzyczna partia Ecolo, bez wsparcia flamandzkich Zielonych (Groen!). W końcowym rozrachunku, ważne jest, by rząd uzyskał w 150-osobowej Izbie Deputowanych większość.

Odpowiedzią na pytanie "kto z kim?" zajmuje się po wyborach tzw. informator. To mianowana przez króla osobistość belgijskiej sceny politycznej. Jego zadaniem jest szukanie sojuszy na scenie politycznej i przedstawienie różnych propozycji koalicji. Potem kolej przychodzi na tzw. formatora - który pracuje nad programem rządowym koalicjantów i zwykle zostaje potem szefem rządu. Zwykle ten drugi etap - zatwierdzanie umowy koalicyjnej - zabiera najwięcej czasu.

Ten mechanizm ma wpływ na wybór premiera, bowiem czasem dla koalicjantów przedstawiciel mniejszej partii jest łatwiejszy do przełknięcia, niż lider dużego ugrupowania. To daje szansę przetrwania na stanowisku premiera liderowi flamandzkich liberałów Verhofstadtowi, którego partia jest dopiero czwarta w sondażach. Z drugiej strony - może być trudno zignorować zwycięstwo flamandzkich chadeków, pozostających obecnie w opozycji. Ich lider Yves Leterme wprost mówi, że chce zostać szefem rządu.

Według ostatnich sondaży, flamandzcy chadecy (CD&V) mogą liczyć na 28,4 proc. głosów. Za nimi jest skrajnie prawicowy Interes Flamandzki z 23 proc. (otoczony tzw. kordonem sanitarnym jest z góry wykluczony z rządu) oraz lewicowa koalicja SP.A/Spirit z 19,4 proc. Liberałowie (VLD) z 18,6 proc. zajmują czwarte miejsce.

W Walonii mimo licznych skandali korupcyjnych na czele jest wciąż Partia Socjalistyczna (PS) z 33 proc. Drugie miejsce zajmują liberałowie (MR) z 26,7 proc., zaś trzecie - chadecy (CDH) z 17,3 proc.

"Sondaże potwierdzają dość stabilny krajobraz polityczny Belgii. Jednocześnie pozwala on na wiele konfiguracji, jeśli chodzi o koalicję rządową. Nie sposób przewidzieć, ani jaki będzie skład przyszłego gabinetu, ani tym bardziej, kto zostanie premierem" - powiedział PAP politolog Pascal Delwit.

Głosowanie w Belgii jest obowiązkowe, więc frekwencja w wysokości przynajmniej 90 proc. jest z góry zapewniona. Prof. Delwit zwraca uwagę na konsekwencje takiego rozwiązania - niespodziewanie wysoki, znacznie powyżej europejskiej średniej, odsetek głosów nieważnych. W ostatnich wyborach w 2003 roku sięgnął on 5,2 proc. To oznacza - zwraca uwagę Delwit - że mimo obowiązku udziału w wyborach swojego głosu nie oddaje i tak co najmniej 15 proc. belgijskich wyborców.

Nieważnego głosu nie można oddać głosując elektronicznie. To rozwiązanie, choć budzi wiele kontrowersji, wprowadzane jest w Belgii na coraz większa skalę.(PAP)

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)