Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Bilans wojny w Iraku - mimo poprawy, daleko do "zwycięstwa"

0
Podziel się:

19 marca 2003 roku wieczorem (20 marca
rano czasu polskiego), wojska amerykańskie i oddziały państw-
sojuszników USA - w tym Polski - zaatakowały Irak i po trzech
tygodniach opanowały stolicę kraju, usuwając reżim Saddama Husajna.

19 marca 2003 roku wieczorem (20 marca rano czasu polskiego), wojska amerykańskie i oddziały państw- sojuszników USA - w tym Polski - zaatakowały Irak i po trzech tygodniach opanowały stolicę kraju, usuwając reżim Saddama Husajna.

Administracja prezydenta George'a W. Busha uzasadniała inwazję domniemanym posiadaniem przez Irak broni masowego rażenia, powiązaniami Bagdadu z Al-Kaidą, oraz niewykonywaniem postanowień rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ przez totalitarny rząd Saddama, oskarżony o łamanie praw człowieka i ludobójstwo.

Operację "Iraqi Freedom" (Iracka wolność), jak ją nazwano, przeprowadzono jednak bez mandatu ONZ, ponieważ Rada Bezpieczeństwa nie osiągnęła konsensusu w tej sprawie - oprócz USA zgodę na użycie siły wyraziła jedynie Wielka Brytania.

Broni masowego rażenia w Iraku nie znaleziono, podobnie jak żadnych dowodów na związki Saddama z siatką Osamy bin Ladena. Wojna od początku spotkała się z masowymi protestami na świecie.

Administracja Busha miała nadzieję na szybkie zastąpienie obalonego reżimu nowym rządem zapewniającym stabilizację i przyjazne stosunki z Zachodem. Liczono na redukcję i wycofanie wojsk z Iraku w ciągu kilku miesięcy. Zamiast tego Irak stał się terenem nieustannych starć wojsk okupacyjnych z partyzantami- rebeliantami, zamachów terrorystycznych i bratobójczych walk między sunnitami a szyitami - głównymi grupami etniczno- religijnymi w kraju.

W ciągu ponad 5,5 roku, jakie upłynęły od inwazji, w Iraku zginęło 4171 żołnierzy amerykańskich (dane na dzień 24 września), kilkuset żołnierzy innych krajów, (w tym Polski) i cywilnych kontraktorów z USA, oraz nieznana, ale idąca co najmniej w dziesiątki tysięcy liczba Irakijczyków. 30 634 żołnierzy zostało rannych.

Sytuacja nie poprawiła się mimo aresztowania w grudniu 2003 r. Sadama Husajna, przekazania częściowo władzy tymczasowemu rządowi irackiemu, wyborów parlamentarnych w 2005 r. i powołania wyłonionego w ich wyniku rządu. Jest on zdominowany przez partie reprezentujące większość szyicką, za czasów Saddama uciskaną przez reżim oparty na mniejszości sunnickiej.

Od początku 2006 r., po zniszczeniu w zamachu bombowym szyickiej świątyni w Samarze, w Iraku nastąpiła eskalacja przemocy, głównie o charakterze wojny domowej między sunnitami a szyitami. Rosnące straty wojsk amerykańskich spowodowały dalszy spadek poparcia dla wojny w USA, co decydująco przyczyniło się do porażki Republikanów w wyborach i przejęcia większości w Kongresie przez Demokratów.

Natychmiast po wyborach w listopadzie 2006 r. Bush zwolnił ze stanowiska ministra obrony Donalda Rumsfelda, którego obwiniono za błędną strategię okupacji Iraku - przede wszystkim uporczywą odmowę zwiększenia liczby wojsk, do czego wzywało wielu niezależnych ekspertów, a nawet część dowódców sił zbrojnych. Za kolosalny błąd uznaje się też rozwiązanie reżimowej armii irackiej, której członkowie masowo zasilili szeregi ruchu oporu.

Nowe kierownictwo Pentagonu, którego szefem został Robert Gates, postanowiło na początku 2007 r. wzmocnić siły w Iraku o dodatkowe 30 tysięcy wojsk. Strategia ta, nazwana "surge" (ang. wezbranie fali), w połączeniu z dodatkowymi posunięciami, jak nakłonienie rebeliantów sunnickich do zerwania z działającą w Iraku Al-Kaidą i współpracy z wojskami USA, przyniosła sukcesy od jesieni ub. roku. Spadło znacznie natężenie przemocy - liczba ataków na siły koalicyjne, zamachów terrorystycznych i walk religijnych.

Poprawa stanu bezpieczeństwa miała ułatwić rozwiązanie politycznych konfliktów w Iraku, co uchodzi za klucz do umocnienia rządu premiera Nuriego al-Malikiego oraz stabilizacji i pokoju. Postęp polityczny, rozumiany głównie jako pojednanie między arabskimi sunnitami a szyitami i kompromis obu grup z Kurdami - jest jednak niewielki.

Parlament iracki uchwalił wprawdzie kilka ustaw w tym kierunku, m.in. o wyborach lokalnych w styczniu przyszłego roku i o przeprowadzeniu spisu powszechnego po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat. Nie uchwalił jednak wciąż najważniejszej ustawy regulującej zasady podziału dochodów z ropy naftowej między regiony zamieszkane przez poszczególne grupy religijno-etniczne.

Obserwatorzy obawiają się, że zapowiedziane przez Waszyngton wycofanie wspomnianych dodatkowych 30 tysięcy wojsk - z których część powróciła już do kraju - może doprowadzić do ponownego zaognienia sytuacji, jeśli rządowe siły irackie nie okażą się zdolne do zapewnienia bezpieczeństwa. Sama administracja przyznaje, że postęp w Iraku jest "kruchy" i odwracalny.

We wrześniu Bush zapowiedział wycofanie około 8000 wojsk z Iraku w ciągu najbliższych miesięcy. Z planów tych wynika, że kiedy jego następca obejmie urząd pod koniec stycznia 2009 r., pozostanie tam jeszcze ponad 130 tysięcy żołnierzy.

W Iraku wciąż niemal codziennie zdarzają się zamachy terrorystyczne, a zdaniem ekspertów, głównym beneficjentem wojny jest Iran. Niektórzy oceniają, że rząd Malikiego, zdominowany przez szyitów, jest nawet bardziej lojalny wobec Teheranu niż Waszyngtonu.

W podsumowaniach z okazji 5. rocznicy wojny w marcu br. podkreślano ogrom jej kosztów. Poza ludzkimi kosztami - pisali komentatorzy - podważyła ona zaufanie do Stanów Zjednoczonych na świecie, osłabiła ich prestiż i autorytet moralny i spotęgowała niechęć do Ameryki, zwłaszcza w krajach arabskich i muzułmańskich. Nastroje te pomogły islamistom w rekrutacji terrorystów, a sam Irak stał się dla nich poligonem ćwiczebnym.

Koszty finansowe wojny sięgają około 560 miliardów dolarów, a według prognoz niektórych ekonomistów, jak noblista Joseph Stieglitz, mogą dojść za kilka lat do 3 bilionów dolarów - po 35 tys. dol. na czteroosobową rodzinę.

Mimo to wojna stopniowo znikła w tym roku z czołówek amerykańskich gazet i dzienników telewizyjnych. Nawet wiadomości o stratach amerykańskich i masowych ofiarach ataków terrorystycznych nie dostają się już na pierwsze strony. Obszerniej informuje się o wojnie w Afganistanie, gdzie sytuacja się pogarsza. Wszystko jednak przysłaniają ostatnio doniesienia gospodarcze w związku z kryzysem finansowym i recesją.

W tegorocznej kampanii prezydenckiej kandydat Republikanów, senator John McCain, przyrzeka kontynuację wojny "aż do zwycięstwa", choćby miało to trwać kilkadziesiąt lat. Zapowiada redukcję wojsk tylko wtedy, kiedy rządowe siły irackie będą zdolne do samodzielnego zapewnienia krajowi bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego.

Kandydat Demokratów, Barack Obama, obiecuje stopniowe wycofywanie wojsk i zakończenie wojny. Zapowiada rozpoczęcie ich ewakuacji zaraz po objęciu urzędu i wycofanie wszystkich oddziałów bojowych w ciągu 18 miesięcy.

Niemal wszystkie wojska wróciłyby więc do kraju do lata 2010 r. W Iraku pozostałyby jedynie niewielkie siły do walki z terroryzmem i pomocy wojskom irackim. Obama argumentuje, że podanie terminarza wycofania wojsk zmobilizuje rząd w Bagdadzie do szybszego ustabilizowania sytuacji politycznej i wzięcia odpowiedzialności za bezpieczeństwo kraju.

Kandydat Demokratów podkreśla jednak, że chodzi o "odpowiedzialne" zakończenie wojny, albowiem ograniczona obecność sił USA w Iraku lub w jego pobliżu powinna zapobiec przejęciu tam władzy przez radykałów islamskich.

Tomasz Zalewski (PAP)

tzal/ ro/ pz/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)