Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Do końca marca ponad 150 świadków w procesie Grudnia '70

0
Podziel się:

Ponad 150 świadków na kolejnych rozprawach
chce przesłuchać do końca marca warszawski Sąd Okręgowy w procesie
w sprawie Grudnia 1970 r. - masakry robotników Wybrzeża. Odpowiada
w nim m.in. gen. Wojciech Jaruzelski.

Ponad 150 świadków na kolejnych rozprawach chce przesłuchać do końca marca warszawski Sąd Okręgowy w procesie w sprawie Grudnia 1970 r. - masakry robotników Wybrzeża. Odpowiada w nim m.in. gen. Wojciech Jaruzelski.

Proces o "sprawstwo kierownicze" masakry robotników trwa przed sądem w Warszawie od października 2001 r. Na ławie oskarżonych zasiadają: ówczesny szef MON gen. Jaruzelski, wicepremier PRL Stanisław Kociołek, wiceszef MON gen. Tuczapski oraz trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących robotnicze protesty. Nie przyznają się do winy. Odpowiadają z wolnej stopy. Grozi im nawet dożywocie.

Sąd w środę kontynuował proces, zeznawało trzech z czterech wezwanych świadków. Dwaj pierwsi w grudniu 1970 r odbywali zasadniczą służbę wojskową, a ich jednostki skierowano do tłumienia wystąpień robotników.

Obaj podkreślali, że przełożeni przypominali im, że w razie rozkazu użycia broni należy strzelać najpierw w górę, potem pod nogi, a dopiero wtedy do ludzi. Mieczysław Krzak zeznał, że jego dowódca nakazał strzelać najpierw w stronę budynków - w szyby, tak by robotnicy widzieli, że strzela się z ostrej amunicji. Potem żołnierze mieli oddać strzał w ziemię pod nogi demonstrantów. "A jeśli to nic nie da, wtedy róbcie co chcecie" - miał powiedzieć oficer. Nie wydał jednak bezpośredniego rozkazu strzelania w robotników.

Marian Maciejuk, który w grudniu 1970 r. był w jednostce w Braniewie opisywał, że w Gdańsku przez megafony mówiono do nich, iż do żołnierzy robotnicy nie mają pretensji, ale do milicji tak i nazywali ich "psami".

Jak mówił przed sądem Maciejuk, również jego dowódca tłumaczył, by nie strzelać do ludzi, bo to ojcowie i matki. Mówił, że po kilku pierwszych strzałach padła komenda, by nie strzelać. Powiedział, że sam zastanawiał się, czy wykonać rozkaz strzelania i nie pamięta, czy w końcu sam strzelał, czy też nie.

Trzecim zeznającym w środę świadkiem był milicjant, który w czasie wydarzeń był na specjalistycznym szkoleniu w szkole policji w Szczytnie i wraz ze szkołą również uczestniczył w tłumieniu demonstracji. Zaznaczył, że w pierwszych dniach wystąpień zabrano im broń. Opisywał, że widział, jak demonstranci opanowali transporter opancerzony, wyrzucili z niego żołnierzy a potem strzelali do milicji ze zdobytej broni.

Ponieważ czwarty ze świadków, Zygmunt Jas nie stawił się, sąd odczytał jego wcześniejsze zeznania. W grudniu 1970 r. również pełnił zasadniczą służbę wojskową. On również zeznał, że dowódca prosił ich, by po rozkazie ognia strzelali nie do ludzi, a w powietrze. Opisywał, że z jego jednostki do interwencji skierowano "stare wojsko". Świeży rocznik poborowych pozostał w jednostce. Dlatego zdziwiło go, gdy w Gdańsku zobaczył wśród żołnierzy "młode wojsko" - ostrzyżonych "na jeża" młodych ludzi.

Opisywał jak grupki robotników wychodziły przed bramę Stoczni przez ustawione przed nią kordony wojska. W miarę upływu czasu tłum gęstniał i w naturalny sposób przybliżał się, bo zajmował coraz większą powierzchnię - mówił w spisanych zeznaniach Jas. Przez megafony wzywano nas, by żołnierze nie strzelali do robotników - dodawał.

Gdy tłum był w odległości ok. 100 m od wojska, ale w takiej odległości, że nikt nie dorzuciłby kamienia do kordonów, padła krótka komenda "Ognia" bez określenia gdzie strzelać. Jas nie wie, kto ją wydał. On i jego koledzy strzelali w górę - zeznał, że w górę były skierowane wszystkie lufy.

Pierwsze szeregi robotników upadły, inni rozbiegli sie, próbowali wrócić na teren Stoczni. Po salwie wojska milicjanci chcieli wejść na teren stoczni, ale nie pozwolono im. Karetki zabrały stoczniowców do szpitali - opisywał Jas swój udział w zajściach.

Żaden ze świadków nie umiał podać odpowiedzi na kluczowe pytanie zadawane przez sąd w procesie: gdzie na najwyższych szczeblach władzy zapadły decyzje zezwalające na użycie broni wobec protestujących robotników.

Na zakończenie rozprawy, która z przerwami trwała od godz. 10.00 do 15.00, gen. Jaruzelski przypomniał, że lekarze zezwolili mu na uczestniczenie w procesie jedynie do 4 godzin dziennie. Podkreślił, że nie zgłaszał wcześniej uwag, gdy rozprawa przedłużała się ponad tę wskazaną przez lekarzy granicę. Prosił jednak, by ze względu na jego stan zdrowia i wiek, te zalecenia medyczne uszanować.

Sędzia Piotr Wachowicz zwracając się do Jaruzelskiego podkreślił, że przedłużenie rozprawy nie było celowym działaniem, by doprowadzić do pogorszenia jego stanu zdrowia, czy zmęczenia. Zaznaczył, że prowadząc sprawę stara się przestrzegać wskazanych przez lekarzy zasad, robi przerwy, zarządza wietrzenie sali. Rygorystycznie nakazuje też policji doprowadzanie do opuszczenia sali przez osoby postronne - również dziennikarzy - niezależnie od długości przerw w rozprawie i nawet jeśli dotyczy to tylko jednej osoby.

Jaruzelski, który w lipcu skończy 85 lat, tak jak i inni podsądni, nie musi stawiać się na rozprawy, jednak uczestniczy w nich. Wiele razy mówił, że proces ten zakończy się z "powodów biologicznych".

Od sześciu lat trwają żmudne przesłuchania świadków - głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W akcie oskarżenia prokuratura wniosła o przesłuchanie ok. 1110 osób. W 2004 r. sąd oddalił wniosek prokuratora Szegdy, by ograniczyć ich liczbę do ok. 150. Dotychczas przesłuchano ok. 700 świadków. Ostatnio sąd postanowił, że można ograniczać się do odczytania zeznań tych świadków, którzy się nie stawią - bez ich ponownego wzywania do sądu.

"Wielką hańbą wolnej, demokratycznej Polski jest fakt, że odpowiedzialni za masakrę robotników nie zostali dotąd osądzeni. Proces kolejny raz prawdopodobnie będzie musiał zacząć się od początku" - napisał prezydent Lech Kaczyński w "Super Expressie" w przeddzień kolejnej rocznicy Grudnia.

12 grudnia 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r.(PAP)

ago/ wkr/ mag/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)