Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Indie: Szpital na peryferiach zaprojektowany jak wioska

0
Podziel się:

W jednym z najbardziej zacofanych regionów Indii, wśród rdzennych plemion
centralnych Indii, od ponad ćwierć wieku działa prywatny szpital. Sukces zawdzięcza wrażliwości na
kulturę i lokalne zwyczaje.

W jednym z najbardziej zacofanych regionów Indii, wśród rdzennych plemion centralnych Indii, od ponad ćwierć wieku działa prywatny szpital. Sukces zawdzięcza wrażliwości na kulturę i lokalne zwyczaje.

Na Yogesha Kalkonde, lekarza ze szpitala Shodgram we wschodniej Maharasztrze, już od rana czeka długa kolejka. Poczekalnia to placyk otoczony czterema budynkami, które stylem przypominają miejscowe budownictwo. Znajdują się w nich gabinety lekarskie, ambulatorium, laboratorium i pokój pielęgniarek. Pacjenci czekają na świeżym powietrzu, ale mogą też schować się w cieniu pod dachem.

Pierwszy pacjent, starszy mężczyzna, skarży się na bóle w klatce piersiowej. Rano nie może złapać oddechu. "Nic dziwnego, pali dwa bidi (tanie papierosy bez filtra - przyp. aut.) dziennie. Ma wysokie ciśnienie" - mówi PAP doktor Yogesh. Drugi pacjent ma egzemę na stopach, boso pracuje na roli. Następnie przychodzi dosyć młoda kobieta. Zamężna, trójka dzieci. Ma depresję i silną migrenę. Dosyć dawno skończyły się jej leki, ale nie miała czasu przyjść do szpitala. To ponad dzień drogi, a tutaj trudno o autobus. Następny jest chłopiec z gorączką, który ciężko oddycha. Ojciec pyta, czy to malaria, ale doktor uspokaja, że raczej nie. To jeszcze nie sezon, chłopiec ma chyba astmę.

"Nadciśnienie, stres, cukrzyca. To wszystko choroby cywilizacyjne. Bardzo powszechne wśród rdzennej ludności, ludzi z wiosek" - komentuje Kalkonde. "To mit, że tylko ludzie w miastach chorują, a na wsi są zdrowsi" - zapewnia. Zaraz dodaje, że na głębokiej, indyjskiej prowincji, we wschodniej Maharastrze, gdzie znajduje się szpital, dużym problem jest niedożywienie, a przecież praca na roli wymaga dużej dawki energii.

"Nasz szpital jest jedyną placówką dla rdzennej ludności tego regionu. Oczywiście jest też szpital w Nagpurze, albo ośrodek medyczny w miasteczku Gadchiroli, ale kto z odległych wiosek tam dojedzie?" - tłumaczy PAP doktor Abhay Bang, który wraz z żoną Rani, również lekarzem, założyli szpital.

Dystrykt Gadchiroli znajduje się w tzw. czerwonym korytarzu, gdzie bardzo aktywnie działa partyzantka maoistyczna i regularnie dochodzi do potyczek oraz zamachów bombowych. "Proszę jednak się na tym nie skupiać. My tu jesteśmy po to, żeby leczyć tutejszych ludzi. Robimy to dobrze, a oni nam zaufali, chociaż na początku było trudno" - podkreśla doktor Bang.

Prywatny szpital powstał w 1985 roku. Placówka pobiera symboliczne opłaty lub rezygnuje z nich w zależności od sytuacji pacjentów. Utrzymuje się z pieniędzy od prywatnych darczyńców, w większości z Indii.

Chociaż leczenie jest praktycznie darmowe szpital długo pracował na swoją reputację wśród rdzennych plemion. Tylko 60 proc. mieszkańców regionu potrafi czytać i pisać. Gadchiroli jest jednym z najbardziej zacofanych ekonomicznie regionów Indii. "Pierwszej pomocy lekarskiej udzielali tutaj znachorzy" - zaznacza doktor Bang.

Sposobem na zjednanie sobie przychylności lokalnych plemion, zwłaszcza ludzi Gondi, było zrozumienie ich zwyczajów i kultury. "Po pierwsze przenieśliśmy tutaj posąg bóstwa, które jest odpowiedzialne za zdrowie. Stoi przy bramie szpitala. Potem zapytaliśmy, jak powinno wyglądać to miejsce, by czuli się w nim dobrze" - tłumaczy Bang. Budynki szpitalne wybudowano wzorując się na układzie lokalnych wiosek. Gondowie zwrócili też uwagę, że przy szpitalu powinno być miejsce dla członków rodziny chorego. "Z pacjentem zawsze ktoś przychodzi i kiedy wymagana jest hospitalizacja, rodzina musi się gdzieś zatrzymać" - mówi Kalkonde. Tuż obok budynku szpitala postawiono małe domki z miejscem na palenisko. Raz do roku okoliczni ludzie zapraszani są na kilkudniowe uroczystości podobne do wiejskich festynów, gdzie dyskutuje się zmiany w szpitalu.

"Gdybyśmy jednak tylko liczyli na to, że ludzie do nas będą sami przychodzić, nigdy nie dotarlibyśmy do tej społeczności" - mówi doktor Bang. Wielkim problemem w wioskach była wysoka śmiertelność noworodków. Szpital przekonał najbardziej aktywne lokalne kobiety, by zostały Arogya-doot, czyli posłańcami zdrowia. Arogya-doot odbywa szkolenie i staje się osobą pierwszego kontaktu w swoich wioskach.

Vandana Pandilwar została "posłańcem zdrowia" w 1994 roku. Pomaga przy porodach, uczy kobiety opieki nad dziećmi, tłumaczy, co mogą jeść i jak zachować higienę. Wszystko objaśnia za pomocą przejrzystych plansz z rysunkami. Vandana potrafi też zdiagnozować podstawowe dolegliwości i gdy trzeba, wykonać zastrzyk. "Kiedyś kobiety nie chciały mnie wpuścić do domów, a teraz wołają jak tylko dzieciak zapłacze!" - opowiada PAP oprowadzając po wiosce Bhamani.

System domowej opieki nad noworodkami i wcześniakami, w tym zwalczanie sepsy, sprawdził się i jego repliki powstały w innych regionach Maharasztry. Wyniki badań opublikowano w 1999 roku w prestiżowym piśmie medycznym "The Lancet". Wcześniej badania w tym regionie prowadziła doktor Rani Bang, która jest ginekologiem. Jej praca, również opublikowana w "The Lancet", została uznana za jedną z najważniejszych w historii tego magazynu.

W szpitalu nie pracują przypadkowi ludzie. Doktor Yogesh, specjalista neurolog, porzucił intratną posadę w USA i przeniósł się tutaj z rodziną. Mówi, że porwała go idea szpitala. Mimo że pochodzi z tego regionu, przez ponad rok musiał się uczyć lokalnego dialektu.

"To są ludzie z misją, my też, oboje z żoną studiowaliśmy w USA, ale chcieliśmy wrócić do kraju i zrobić coś dla naszego regionu" - opowiada doktor Bang, który zdradza, że jako mały chłopiec krótko mieszkał w aśramie Sabarmati, założonym przez Mahatmę Gandhiego. "Mój ojciec był w tym ruchu, przesiąkłem tamtą atmosferą i chyba nie miałem wyboru" - dodaje z uśmiechem.

Z Gadchiroli Paweł Skawiński (PAP)

pas/ ala/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)