Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Irak: W Ramadi, mieście strachu, rebelianci są także w szpitalu

0
Podziel się:

W czwartym roku wojny w Iraku
400-tysięczne Ramadi, stolica ogarniętej rebelią prowincji Anbar
na zachód od Bagdadu, jest miastem strachu, w którym niemal za
każdym rogiem czają się partyzanci albo żołnierze USA, a kryjówki
z bronią można znaleźć nawet w szpitalach.

W czwartym roku wojny w Iraku 400-tysięczne Ramadi, stolica ogarniętej rebelią prowincji Anbar na zachód od Bagdadu, jest miastem strachu, w którym niemal za każdym rogiem czają się partyzanci albo żołnierze USA, a kryjówki z bronią można znaleźć nawet w szpitalach.

W środę kilkuset amerykańskich marines wtargnęło do głównego szpitala Ramadi i przeszukało jego sześciopiętrowy budynek, z którego w poprzednich dniach ktoś ostrzeliwał wojska USA i irackie siły bezpieczeństwa.

Żołnierze nie napotkali oporu, ale w skrytce pod sufitem jednego z pokoi znaleźli kilkanaście urządzeń do zdalnego detonowania przydrożnych pułapek bombowych.

Lekarze szpitala skarżyli się potem, że marines bez należytej staranności przeszukiwali szafki ze sprzętem medycznym i skład apteczny, potłukli wiele butelek z lekami i porozrzucali poduszki w salach dla chorych.

Marines oświadczyli, że musieli przeszukać szpital, bo z jego okien strzelają do nich rebelianccy snajperzy, i że rannych irackich policjantów, którzy się tam leczyli, znaleziono potem z uciętymi głowami.

Z dachu kliniki matki i dziecka w Ramadi rebelianci ostrzeliwują Amerykanów tak często, że lekarze musieli przenieść pacjentów do skrzydła, którego okna są mniej wystawione na ostrzał.

Agencja Associated Press pisze, że po Ramadi nie jeżdżą żadne karetki pogotowia, bo kierowcy boją się ostrzału. Doświadczeni lekarze uciekli, podczas gdy rannych przybywa każdego dnia.

Siedziba władz prowincji w samym centrum Ramadi wygląda według relacji korespondenta "New York Timesa" jak forteca strzegąca niebezpiecznej rubieży: jest obłożona workami z piaskiem, zabarykadowana, pełna żołnierzy USA z bronią zawsze gotową do strzału, otoczona rumowiskiem ruin i wrogami, którzy marzą, by dostać się do środka.

Amerykańscy marines "kwaterują tam po ośmiu w pokoju, rzadko biorą prysznic z braku bieżącej wody i załatwiają się do worków, które wynosi się na zewnątrz i spala".

Snajperzy przeciwnika czatują wszędzie dookoła i dlatego marines natychmiast po wyjściu z budynku zaczynają biec i podczas pieszych patroli poruszają się przeważnie biegiem. Obecnie za dnia temperatury sięgają 48 stopni Celsjusza i patrole piesze wstrzymano z powodu groźby udaru słonecznego.

"New York Times" pisze, że dowództwo wojsk USA, nie mogąc poradzić sobie z rebeliantami ukrytymi w ruinach wokół budynku władz, postanowiło wyburzyć i zrównać z ziemią cztery kwartały domów dookoła budynku, i tak już stanowiących jedno gruzowisko.

W ten sposób w centrum Ramadi powstanie mały odpowiednik bagdadzkiej Zielonej Strefy - silnie strzeżonej enklawy, w której mieszczą się siedziby władzy i wojska. Budynek władz prowincji pozostanie, ale dookoła powstanie wolna przestrzeń, wskutek czego rebelianci nie będą mieli osłony, zza której mogliby ostrzeliwać przeciwnika.

"Zamienimy ją w park" - powiedział dowódca marines, płk Sean MacFarland. (PAP)

xp/ ap/

7389 int.

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)