Na wieść o tym, że Pokojową Nagrodę Nobla otrzymał prezydent USA Barack Obama, którego ojciec pochodził z Kenii, stacje radiowe w tym kraju przerwały nadawanie programów, a kierowcy i pasażerowie autobusów wykrzykiwali tę wiadomość przez uchylone okna pojazdów.
Norweski Komitet Noblowski zadziwił wiele osób swoją decyzją, by tak wcześnie nagrodzić Obamę za wystąpienie z inicjatywą redukcji arsenałów jądrowych, i rozwiązywanie napięć sposobami dyplomatycznymi.
Jednak w Kenii niewiele osób jest nastawionych krytycznie. Prezydent tego państwa Mwai Kibaki w oświadczeniu z gratulacjami dla Obamy napisał: "Nie mam wątpliwości, że ta nagroda będzie nową siłą napędową dla pana wysiłków mających na celu zaprowadzenie trwałego pokoju w krajach, gdzie wojna od dawna niszczy społeczności. (...) Zachęcam pana również do dalszego otwierania dróg dialogu, aby wprowadzić zrozumienie w rodzinie narodów".
"Kiedy usłyszałem to w radiu, powiedziałem +Alleluja+ - cieszył się 65-letni James Andaro. - To boże błogosławieństwo, to zwycięstwo Afryki".
"Potrzebujemy Obamy tu w Afryce" - wtórował mu 27-letni Humphrey Oguto. - Zrobił tak dużo w tak krótkim czasie... nasi przywódcy nie zrobili nic od lat".
W mieście Kisumu, stolicy prowincji, z której pochodzi ojciec Obamy, przerwano programy radiowe, by słuchacze mogli zadzwonić i na żywo pogratulować sukcesu prezydentowi USA. Handlarze na bazarach gromadzili się wokół niewielkich odbiorników, a pasażerowie miejscowych minibusów wykrzykiwali sobie tę wiadomość przez okna. Wiele pojazdów było ozdobionych wizerunkami Obamy.
Obama nie był w Kenii od czasu swojego wyboru na prezydenta z powodu wątpliwości dotyczących rządów w tym kraju. W zamieszkach w 2007 roku, do których doszło po reelekcji Kibakiego, zginęło ponad tysiąc ludzi. Zdaniem obserwatorów wybory nie były przeprowadzone poprawnie. (PAP)
keb/ kar/
4910158