Kiedy wydawało się, że sytuacja w kraju po poniedziałkowym oblężeniu lotniska w Trypolisie została opanowana, nieznani sprawcy podłożyli ładunek wybuchowy przed konsulatem USA w Bengazi. Administracja USA wierzy, że Libijczycy przeprowadzą skuteczne dochodzenie w sprawie.
W czwartek nowy ambasador Stanów Zjednoczonych w Libii Chris Stevens powiedział po spotkaniu z szefem Narodowej Rady Libijskiej Mustafą Dżalilem, że incydent ten nie będzie miał wpływu na stosunki libijsko-amerykańskie.
Stevens dodał, że wciąż nie wiadomo, kto dokonał zamachu. "Rząd libijski prowadzi śledztwo w tej sprawie i czekamy na jego wyniki. Nasze stosunki z Libią pozostają bardzo dobre i mam nadzieje, że będą jeszcze lepsze" - skomentował w rozmowie z PAP.
W czwartek rano nieznani sprawcy podłożyli ładunek wybuchowy pod bramą wejściową do amerykańskiego konsulatu w Bengazi. Doszło do eksplozji, na szczęście nikt nie został ranny. W środę na konferencji prasowej rzecznik rządu powiedział, że przy okazji incydentu doszło do wymiany ognia między dwiema milicjami, z których jedna ochrania amerykańską placówkę. Jedna osoba odniosła drobne obrażenia.
Incydent ten mógł być związany z poniedziałkową śmiercią czołowego stratega Al-Kaidy, pochodzącego z Libii Abu Jahji al-Libiego, zabitego przez Amerykanów w Pakistanie - nie ma jednak takiej pewności.
Lokalne media podają, że do zamachu w Bengazi przyznała się niewielka i nieznana wcześniej w Libii grupa islamistyczna "Omar Abdel Rahman", której nazwa pochodzi od imienia Egipcjanina uznanego przez rząd amerykański za terrorystę i obecnie odsiadującego karę dożywotniego więzienia za udział w planowaniu ataku bombowego na nowojorski World Trade Center w 1993 r.
Z Trypolisu Beata Oleksy (PAP)
beo/ ro/