Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

MSWiA: zatrzymanie ws. atrap bomb bez związku z kampanią wyborczą

0
Podziel się:

Sobotnie zatrzymanie 33-letniego Romana W. w
sprawie atrap bomb podłożonych jesienią zeszłego roku w Warszawie
nie miało związku z toczącą się kampanią wyborczą - oświadczyło w
poniedziałek po południu Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i
Administracji.

Sobotnie zatrzymanie 33-letniego Romana W. w sprawie atrap bomb podłożonych jesienią zeszłego roku w Warszawie nie miało związku z toczącą się kampanią wyborczą - oświadczyło w poniedziałek po południu Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji.

Jak podkreślił w nadesłanym PAP oświadczeniu rzecznik resortu Tomasz Skłodowski, publikacje środków masowego przekazu i wypowiedzi polityków opozycji sugerujące, że zatrzymanie 33-latka i przedstawienie mu zarzutów nastąpiło z przyczyn politycznych, "są nieprawdziwe, pozbawione jakichkolwiek podstaw i krzywdzące dla pracy policji i prokuratury".

"W toku prowadzonego przez policję postępowania wytypowano osoby podejrzane o popełnienie przestępstwa. Znalazł się wśród nich także Roman W., który - jak sam stwierdza - został w tej sprawie przesłuchany przez policję już dwa tygodnie temu" - zaznaczył Skłodowski. Dodał, że mężczyznę zatrzymano, ponieważ z uzyskanych w trakcie policyjnego śledztwa informacji wynikało, że zamierza wyjechać za granicę.

"Łączenie przypadkowej zbieżności daty zatrzymania podejrzanego z nadchodzącymi wyborami samorządowymi jest nieuprawnione i niepoparte jakimikolwiek faktami. Politycy, którzy dla partyjnych interesów oskarżają policję o działania motywowane politycznie, wykazują się skrajną nieodpowiedzialnością. Powinni bowiem mieć świadomość, że upolitycznianie śledztwa dotyczącego przestępstwa o charakterze kryminalnym jest działaniem szkodliwym, zarówno dla policji i prowadzonych przez nią postępowań, jak i dla ogółu obywateli" - podkreślił Skłodowski.

33-letniego Romana W. zatrzymano w sobotę. Postawiono mu zarzut usiłowania sprowadzenia niebezpieczeństwa powszechnego. Mężczyzna nie przyznał się do winy, złożył jednak wyjaśnienia. Prokuratura zastosowała wobec niego dozór policyjny, zakaz opuszczania kraju i postanowiła odebrać mu paszport.

Po zatrzymaniu mężczyzny pojawiły się spekulacje polityków, że mogło to mieć związek z toczącą się kampanią wyborczą. M.in. Marek Biernacki (PO) powiedział w niedzielę w rozmowie z PAP: "Dobrze, że w Polsce co jakiś czas są kampanie wyborcze, to ma wpływ na skuteczność ścigania przestępców".

Rankiem 20 października ubiegłego roku Warszawę obiegła wiadomość o 13 ładunkach wybuchowych podłożonych w jedenastu miejscach miasta. Ruch w znacznej części stolicy został na kilka godzin sparaliżowany. W wielu miejscach, m.in. na przystankach autobusowych na pl. Bankowym, w okolicy Stadionu Dziesięciolecia, na rondzie de Gaulle'a, pojawili się policyjni pirotechnicy z psami, strażnicy miejscy, funkcjonariusze straży pożarnej. W mieście uruchomiono zarządzanie kryzysowe.

Po zbadaniu paczek okazało się, że są to atrapy bomb. Policja informowała o ich profesjonalnym przygotowaniu. Wszystkie były ponumerowane, zawierały mechanizmy bardzo podobne do tych, które stosuje się w prawdziwych ładunkach: druty, proszek, którego zapach miał zmylić psy tropiące, a który okazał się saletrą. Według policji i specjalistów MSWiA, stopień przygotowania akcji i jej skoordynowania odróżniał to wydarzenie od innych fałszywych alarmów i świadczył o tym, że mogły być groźne.

Ówczesny szef MSWiA Ryszard Kalisz zapowiedział, że sprawcy poniosą za swoje czyny odpowiedzialność karną i finansową. Sprawujący wówczas funkcję prezydenta Warszawy Lech Kaczyński wyznaczył nagrodę 100 tys. zł za wskazanie osób odpowiedzialnych za alarm.

Tego samego dnia do kilku redakcji trafił e-mail, w którym informowano o podłożeniu ładunków w stolicy. Policja ustaliła, że został on wysłany z kafejki internetowej w centrum handlowym Arkadia. Wszystkie media obiegły zdjęcia z kamer monitoringu, pokazujące mężczyznę korzystającego z komputera, z którego wysłano e-mail.

Elektroniczny list wskazywał, że jego autorzy są przeciwni polityce ówczesnego prezydenta Warszawy. Do fałszywego alarmu przyznały się dwie nieznane organizacje "GayPower" i "Brygady Silny Pedał". Przedstawiciele środowisk homoseksualnych, m.in. prezes Kampanii Przeciw Homofobii Robert Biedroń potępili te działania.

Mimo że policja miała zdjęcia z kamer, na których widać było mężczyznę podejrzewanego o wysłanie e-maila, i choć wkrótce po zdarzeniu opublikowano portret pamięciowy mężczyzny - sprawca alarmu z 20 października był nieuchwytny. Po jakimś czasie wywołało to spekulacje prasowe, że podłożenie atrap w mieście mogło mieć związek z przeprowadzoną kilka dni później drugą turą wyborów prezydenckich.

Prasa pisała, że w Sejmie krąży pogłoska, iż za podłożeniem paczek mogły stać służby specjalne, by zwiększyć szansę ówczesnego kandydata na prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Przeciwnicy tej argumentacji podkreślali, że nie wiadomo, kto miałby być politycznym beneficjentem tamtego zdarzenia, bo mogłoby ono być równie dobrze przygotowane po to, by pokazać, że ówczesny prezydent Warszawy i podległe mu służby nie panują nad sytuacją.

W marcu br. sprawą zajęła się sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych.(PAP)

pru/ pz/ kaj/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)