Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Niemcy: Uciekinierzy z NRD: Nie mogliśmy żyć w tym kraju

0
Podziel się:

Hartmut Richter był w dzieciństwie gorliwym NRD-owskim pionierem, gotowym
bronić socjalistycznej ojczyzny. Aż do chwili, gdy 13 sierpnia 1961 r. ujrzał na berlińskiej
Bernauer Strasse żołnierzy, zasieki z drutu kolczastego i ludzi, skaczących z okien, by dostać się
na Zachód.

Hartmut Richter był w dzieciństwie gorliwym NRD-owskim pionierem, gotowym bronić socjalistycznej ojczyzny. Aż do chwili, gdy 13 sierpnia 1961 r. ujrzał na berlińskiej Bernauer Strasse żołnierzy, zasieki z drutu kolczastego i ludzi, skaczących z okien, by dostać się na Zachód.

Pięć lat później 18-letni maturzysta Richter przepłynął kanał Teltow, uciekając z NRD do Berlina Zachodniego.

61-letni dziś berlińczyk jest jednym z kilku tysięcy ludzi, którym powiodła się "ucieczka z republiki" (Republikflucht), czyli nielegalne przekroczenie granicy d. NRD. Niektórzy dokonywali tego brawurowo, tak jak Peter Strelzyk, który w 1979 r. przeleciał z żoną i zaprzyjaźnionym małżeństwem nad umocnieniami granicznymi w Turyngii balonem własnej roboty.

Wielu zostało przeszmuglowanych, np. w bagażnikach samochodów czy na podstawie fałszywych dokumentów. Uciekali z różnych powodów: do bliskich na Zachodzie, w nadziei na lepsze życie czy od reżimu, którego nie akceptowali

WPŁAW DO BERLINA ZACHODNIEGO

"Szybko zrozumiałem, że ja nie będę w stanie żyć w tym kraju" - wspomina Hartmut Richter w rozmowie z PAP. W chwili rozpoczęcia budowy muru berlińskiego był 13-letnim uczniem. "Nauczyciele mówili nam o jakiejś barierze antyfaszystowskiej. Trudno było to pojąć, moja rodzina miała wielu krewnych na zachodzie, których nagle nie było nam wolno odwiedzać" - mówi.

Odmówił zadenuncjowania kolegów, którzy mieli oglądać zachodnią telewizję. Nie wstąpił też do Wolnej Niemieckiej Młodzieży (FDJ), młodzieżówki rządzącej w NRD Niemieckiej Socjalistycznej Partii Jedności (SED).

Pierwsza próba ucieczki, w styczniu 1966 r. pociągiem przez Austrię, nie powiodła się. Został zatrzymany w Czechosłowacji. "Wyciągnęli mnie z wagonu, gdy widziałem już światła na austriackiej granicy" - mówi. Richter spędził w więzieniu jedynie trzy miesiące. "Napisałem pełen skruchy list do rodziców. Wiedziałem, że prokurator to przeczyta - wspomina. - Ale trzy miesiące wystarczyły mi, by do reszty znienawidzić reżim. Musiałem uciekać".

Jeszcze tego samego roku sierpniowej nocy zanurkował w kanale Teltow w okolicach Dreilinden, na południowym krańcu Berlina. Bez przeszkód znalazł się na drugim brzegu - w Berlinie Zachodnim. "To miejsce zdradził mi człowiek, z którym siedziałem w więzieniu. Poza miastem granica była słabiej ufortyfikowana" - relacjonuje. Wiele jednak ryzykował; NRD-owska straż graniczna miała rozkaz strzelania do uciekinierów. "Musiałem postawić wszystko na jedną kartę" - dodaje.

Hartmut Richter został pozbawiony obywatelstwa NRD. Dopiero, gdy w 1972 r. został objęty amnestią generalną we wschodnioniemieckim państwie i po porozumieniu tranzytowym między dwoma państwami niemieckimi, mógł podróżować na wschód jako obywatel Republiki Federalnej Niemiec. Wówczas zdecydował się na pomoc tym, którzy chcą uciec. W bagażniku samochodu przeszmuglował 33 osoby, głównie znajomych.

"Nie bałem się, że zostanę zatrzymany. Ale w końcu stało się. Na przejściu granicznym Drewitz kazali mi zjechać na bok. W bagażniku była moja młodsza siostra, Elke" - mówi. Stało się to w nocy z 3 na 4 marca 1975 r. Oboje trafili do więzienia Stasi w Poczdamie.

Wyrok: 15 lat więzienia za "wrogi państwu handel żywym towarem w celu wyrządzenia szkody NRD". Po pięciu latach i siedmiu miesiącach spędzonych w więzieniu Bautzen II został wykupiony przez RFN.

KOSZTOWNA WOLONOŚĆ

Pomagając uciekinierom Hartmut Richter - jak mówi - działał z pobudek ideowych, tak jak studenci, którzy w latach 60. kopali tunele pod murem berlińskim i szmuglowali całe grupy ludzi. Ale z czasem powstały też profesjonalne grupy, które za przemycenie uciekiniera brały nawet kilkanaście tysięcy marek.

"Za swoją ucieczkę zapłaciłem 8,8 tysiąca marek - mówi Klaus Hoffmann, który w 1966 r. nielegalnie przekroczył granicę NRD ukryty w bagażniku samochodu. - Potem stawki wzrosły do 12-15 tysięcy". W Berlinie Zachodnim Hoffmann przyłączył się do grupy o nazwie "X-10", która organizowała ucieczki z Berlina Wschodniego. Zajmował się logistyką i werbował do współpracy dyplomatów oraz amerykańskich żołnierzy, których nie kontrolowano na punktach granicznych.

Hoffmann zapewnia: "W moim przypadku działalność ta wynikała z idealizmu". Wysokie stawki za pomoc w ucieczkach były - jego zdaniem - proporcjonalne do ponoszonego ryzyka oraz kosztów organizacyjnych, w tym honorariów dla zwerbowanych dyplomatów.

Wschodnioniemiecka propaganda uznawała pomoc w ucieczkach za "handel żywym towarem". Także władze FRN i media nie były zbyt przychylne tej działalności.

Jednym z najlepszych przykładów komercjalizacji pomocy w ucieczkach z NRD była działalność Szwajcara Hansa-Ulricha Lenzlingera, szefa organizacji Aramco AG. Twierdził on, że przeszmuglował z NRD około 400 osób. Według Hartmuta Richtera klientami Lenzlingera byli ludzie zamożni, szczególnie lekarze. W lutym 1979 r. Szwajcar został zastrzelony w swej willi w Zurychu. Przypuszcza się, że zabójstwo zleciła NRD-owska bezpieka Stasi.

Historyczka Marion Detjen, autorka książki "Ein Loch in der Mauer" ("Dziura w murze"), ocenia, że w latach 1973-1976 blisko połowa osób uciekających z NRD miała pomocników na Zachodzie. Dopiero w połowie lat 80. liczba ta spadła poniżej 20 proc.

EKPRES MOSKWA-PARYŻ

Od lat 70. "ucieczki z republiki" były jedną z centralnych trosk Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwa NRD (Stasi). Z prowadzonych przez nie statystyk wynika, że do 1987 r. liczba nieudanych prób nielegalnego opuszczenia NRD była zdecydowanie większa niż udanych ucieczek. Wiele skończyło się tragicznie; poczdamskie Centrum Badań nad Historią Współczesną udokumentowało co najmniej 98 przypadków śmierci podczas próby przedostania się przez mur berliński.

Szok światowej opinii publicznej wywołała śmierć 18-letniego Petera Fechtera, który 17 sierpnia 1962 r. wykrwawił się w strefie granicznej, postrzelony przez strażnika muru. Zachodni operator rejestrował tę scenę przez prawie godzinę, aż strażnicy NRD-owscy zabrali ciało.

O krok od śmierci był Karl-Heinz "Kalle" Richter. W styczniową noc 1964 r. 17-latek zamierzał uciec z NRD drogą, którą wcześniej do Berlina Zachodniego przedostało się już kilkunastu ich kolegów. Na wiadukcie przy dworcu Friedrichstrasse należało wskoczyć do międzynarodowego pociągu. "To był ekspres Paryż-Moskwa, który jechał przez Berlin Zachodni. Mój przyjaciel odkrył miejsce, skąd można było wskoczyć do pociągu, tak by nie widzieli tego strażnicy. Całkiem niebezpieczna sprawa" - wspomina 63-letni Karl-Heinz Richter w rozmowie z PAP.

Do ucieczki szykował się razem z kolegą. "Frank wskoczył, ja już nie dałem rady. Widziałem jak machał mi z ostatniego wagonu. To było straszne dla nas obu. Do dziś nie możemy o tym rozmawiać" - dodał. Chcąc wydostać się z wiaduktu, w panice zeskoczył z wysokości siedmiu metrów. Złamał obie nogi i rękę, ale mimo tych obrażeń zdołał dotrzeć do odległego o ponad trzy kilometry domu rodziców. "Czysta adrenalina. Tylko dzięki niej dałem radę" - mówi. W domu opuściły go siły. Na drugi dzień trafił do szpitala. Matka skłamała, że spadł ze schodów.

Dopiero po tygodniu został aresztowany. "Wśród nas była wtyczka. Taki jeden ze szkoły, który już wtedy zgłosił się do Stasi jako tajny współpracownik. Zostałem wydany" - mówi Richter.

Przesłuchanie w więzieniu na Pankow w Berlinie trwało 20 godzin, lecz "Kalle" nie wyjawił sposobu ucieczki. "Jeszcze tego samego dnia, gdy mnie aresztowali, w nocy uciekło dwóch kolejnych chłopców. W sumie udało się siedemnastu, co było dość spektakularnym osiągnięciem. Szef Stasi Erich Mielke nie mógł tego ścierpieć. Dlatego byłem jego +ulubionym+ przypadkiem" - opowiada. Karl-Heinz Richter spędził w celi sześć miesięcy, pozbawiony opieki lekarskiej pomimo ciężkich obrażeń.

Po wyjściu na wolność żył we wschodnim Berlinie jeszcze przez 10 lat - jak mówi - pod stała obserwacją i szykanami ze strony Stasi. "Raz zamknęli moją żonę na pół roku, bez żadnych wyjaśnień" - mówił. Z szuflady w swoim mieszkaniu na Pankow wyciąga grubą teczkę dokumentów - 1600 stron akt Stasi na jego temat.

Dopiero w 1975 r. rodzina dostała zgodę na wyjazd na Zachód. Jak przyznaje mężczyzna, dzień, w którym padł mur berliński - 9 listopada 1989 r., był najszczęśliwszy w jego życiu. "Byliśmy na ulicach do 4.00 rano" - wspomina.

Dziś trudno mu się pogodzić z tym, że tak wielu mieszkańców dawnej NRD chwali sobie życie w dawnym systemie. "W Berlinie i Brandenburgii współrządzi partia Lewica, spadkobiercy SED, wśród których pełno dawnych agentów Stasi. Dla mnie to katastrofa" - przyznaje. Dlatego dziś - tak jak Hartmut Richter - pracuje jako przewodnik w muzeum, utworzonym w dawnym więzieniu Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwa w Berlinie-Hohenschoenhausen. "Trzeba jeszcze ze dwóch pokoleń, by wreszcie znikł mur w ludzkich głowach między wschodem a zachodem" - ocenia.

Anna Widzyk (PAP)

awi/ ro/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)