Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Pielęgniarka kontra Szpital Bielański - proces coraz bliżej końca

0
Podziel się:

Dobiega końca cywilny proces o
odszkodowanie, którego żąda od Szpitala Bielańskiego pielęgniarka.
Uważa ona, że została zwolniona z pracy "z inspiracji" Lecha
Kaczyńskiego.

Dobiega końca cywilny proces o odszkodowanie, którego żąda od Szpitala Bielańskiego pielęgniarka. Uważa ona, że została zwolniona z pracy "z inspiracji" Lecha Kaczyńskiego.

Maria Machera domaga się 5 tys. zł odszkodowania i przywrócenia do pracy. Została zwolniona w lipcu 2003 r. po tym, gdy do Szpitala Bielańskiego trafiła znajoma ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego - obecnie minister w Kancelarii Prezydenta - Ewa Junczyk-Ziomecka.

Zdaniem pielęgniarki Kaczyński, który przyjechał do szpitala zaniepokojony stanem zdrowia znajomej, głośno domagał się od personelu natychmiastowego wezwania lekarza. Wyrażał też niezadowolenie z niezapewnienia właściwej opieki. Pielęgniarka - jak sama mówi - zwróciła mu uwagę, stwierdzając: "Dziwię się, iż taki człowiek jak pan zachowuje się w ten sposób". Według jej relacji ówczesny prezydent Warszawy zagroził jej wtedy zwolnieniem z pracy; stało się tak kilka dni później.

Dyrekcja szpitala zaprzecza, by zwolniła kobietę na polecenie L. Kaczyńskiego.

W środę sąd przesłuchał powódkę i pozwaną - dyrektor szpitala. Na następnej rozprawie w styczniu przyszłego roku pełnomocnicy obu stron wygłoszą mowy końcowe, po czym powinien zapaść wyrok.

Pielęgniarka zeznała, że w lipcu 2003 r. na nocnym dyżurze opiekowała się męską częścią oddziału. Usłyszała podniesione głosy, dochodzące z części oddziału przeznaczonej dla kobiet. Poszła sprawdzić, co się tam dzieje. Zauważyła wtedy Lecha Kaczyńskiego (była pewna, że to nie jego brat Jarosław), który - zwracając się w "niekulturalny sposób, niemal po imieniu" do innych pielęgniarek - miał domagać się kontaktu z lekarzami. Ci jednak operowali pacjenta i trzeba było na nich poczekać.

Wówczas L. Kaczyński razem z pacjentką poszli do Szpitalnego Oddziału Ratowniczego (SOR), gdzie lekarz zaopatrzył ranę. Według pielęgniarki, od następnego dnia zaczęło się "wyjaśnianie sprawy".

Dyrektor szpitala w kilka dni później udała się do ratusza. Po powrocie stamtąd miała - według Machery - zakomunikować pielęgniarkom, że sprawa jest zakończona i nikt nie ponosi za nią winy. Zarazem rozwiązała umowę o pracę z Macherą na mocy porozumienia stron. Pielęgniarka podpisała dokument, ale - jak zeznała - była zszokowana sytuacją i długo prosiła, by jej nie zwalniać - bezskutecznie.

Dyrektorka Ewa Żydowicz-Mucha przedstawiła sprawę inaczej. Według jej zeznań, w trakcie wyjaśniania sprawy wyszło na jaw m.in. zaniedbanie siostry oddziałowej, która nie przeszkoliła swych podwładnych w procedurze powiadamiania lekarza dyżurnego. Oddziałowa dostała upomnienie do akt. "Odpowiednia adnotacja" znalazła się również w aktach lekarza SOR, który zamiast od razu udzielić pomocy pacjentce, odesłał ją na oddział, gdzie nie było wolnego lekarza.

"Tylko pani Machera uważała, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało. Nie patrzyła na zajście z punktu widzenia dobra pacjenta. Nie wyciszała atmosfery, nie zabrała pana prezydenta do dyżurki, by tam w spokoju wytłumaczyć mu, że lekarz zaraz będzie (...)" - tak dyrektor szpitala uzasadniała propozycję zwolnienia pielęgniarki, którą jej złożyła, tłumacząc, że utraciła do niej zaufanie.

Żydowicz-Mucha zeznała, że była wezwana do stołecznego ratusza, gdzie Lech Kaczyński miał jej powiedzieć, iż został źle potraktowany w szpitalu. Chciał też informacji o konsekwencjach wyciągniętych wobec winnych w szpitalu.

"Pan prezydent pytał, co się dzieje w naszym szpitalu ze zwykłymi obywatelami, skoro wobec niego - jako osoby rozpoznawalnej - zachowano się w taki sposób" - relacjonowała. Zeznała też, że prezydent nie pytał o nazwiska personelu szpitalnego, który dyżurował tamtej nocy.

"Na początku naszej rozmowy pan prezydent mówił, że jego zdaniem osoba, która była wobec niego arogancka, powinna zostać zwolniona, ale pod koniec rozmowy mówił już tylko o wyciągnięciu konsekwencji" - podkreśliła dyrektorka. Podkreślała zarazem, że zwolnienie pielęgniarki nie było karą za tamten incydent.

Ostatnia odsłona tego procesu w pierwszej instancji - 12 stycznia. (PAP)

wkt/ itm/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)