Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Podlaskie: Kończy się proces ws. oszustwa przy wystawianiu recept

0
Podziel się:

Sąd Rejonowy w Białymstoku chce w sierpniu przesłuchać ostatniego świadka
w procesie trzech lekarzy oskarżonych o oszustwo przy wystawianiu recept na leki refudnowane. Miało
to doprowadzić ówczesną kasę chorych do ponad 18 tys. zł strat.

Sąd Rejonowy w Białymstoku chce w sierpniu przesłuchać ostatniego świadka w procesie trzech lekarzy oskarżonych o oszustwo przy wystawianiu recept na leki refudnowane. Miało to doprowadzić ówczesną kasę chorych do ponad 18 tys. zł strat.

Sprawa dotyczy wystawienia kilkudziesięciu recept, m.in. na drogie leki onkologiczne w latach 1998-1999. Recepty miały być wystawiane na inne osoby niż pacjenci, którzy je wykupywali; m.in. na inwalidów wojennych, którym na zakup leków refundowanych przysługiwały ulgi. Stracić na tym miała Podlaska Kasa Chorych.

W poniedziałek sąd miał przesłuchać ostatnich świadków w tej sprawie m.in. byłego ordynatora jednego z oddziałów radioterapii, jednak obrońca jednego z oskarżonych złożył wniosek o przesłuchanie jeszcze jednego świadka. Chodzi o ówczesnego kierownika oddziału chemioterapii w Białostockim Centrum Onkologii. W poniedziałek przesłuchiwany były ordynator ds. radioterapii zeznał, że zaopatrywaniem oddziału w leki do chemioterapii zajmował się właśnie kierownik oddziału chemioterapii.

Były ordynator radioterapii mówił m.in, że nie wiedział on o sytuacji wypisywania przez oskarżonych recept na nazwiska innych pacjentów. Mówił, że gdyby taka sytuacja miała miejsce, to "musiałby zareagować".

Pytany przez sąd, jak szpital pozyskiwał w tym czasie potrzebne leki, powiedział, że ze szpitalnej apteki lub hurtowni, a każde takie zamówienie na leki wpisywane było w specjalne arkusze. Dodał, że jeśli leków brakowało w tych miejscach - w według niego - takich sytuacji było niewiele, pozyskiwano je "z zewnątrz". Były to - jak mówił - m.in. tzw. leki własne, czyli przynoszone przez pacjentów lub kupowano zamienniki leków. Dodał, że, aby leki kupić z zewnętrznych aptek spoza szpitala, potrzebna była zgoda m.in. księgowej oraz kierownika, którzy takich zgód "raczej" nie wydawali.

Proces w sprawie recept trwa od listopada 2010 r. Śledztwo trwało od 2003 roku i było jednym z najdłużej prowadzonych przez białostocką prokuraturę okręgową.

Podejrzanych było początkowo siedemnaście osób - lekarzy oraz właścicieli i pracowników aptek. Śledztwo wobec większości z nich zostało jednak umorzone. Jak wyjaśniała wówczas prokuratura, na początku było wiele symptomów świadczących o dużej skali oszustwa. Biegły ocenił jednak, że mimo iż recepty nie trafiły do rąk pacjentów i często nie wiedzieli oni o wypisaniu recepty na ich nazwisko, to jednak byli tymi lekami leczeni.

Dlatego ostatecznie zarzuty postawiono trojgu lekarzom, specjalistom z wieloletnim doświadczeniem. Żaden z nich, zarówno w śledztwie, jak i przed sądem, nie przyznał się do zarzutów, bo prokuratura przyjęła, że działali z chęci zysku.

Oskarżeni tłumaczyli, że nikogo nie chcieli narazić na straty czy wyłudzić leki. Przypadki wypisania recept na inne osoby tłumaczyli m.in. nawałem pracy czy zmęczeniem. Mówili też o tym, że czasami chodziło o ułatwienie życia pacjentom, by nie musieli sami szukać leku. Przywoził go wówczas do szpitala aptekarz, który odbierał receptę.

Kilka lat temu z tego śledztwa wyłączono sprawę jednej lekarki. Została ona skazana przez sąd za oszustwa związane z 517 receptami na drogie leki onkologiczne, przez co ówczesna kasa chorych poniosła 466 tys. zł strat.(PAP)

swi/ kow/ bos/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)