Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Proces ws. wypadku k. Jeżewa: były braki w organizacji pielgrzymki

0
Podziel się:

Były niedociągnięcia w organizacji pielgrzymki maturzystów do Częstochowy -
powiedziała w czwartek przed białostockim sądem b. prokurator rejonowa z Wysokiego Mazowieckiego,
zeznająca w procesie pośrednio związanym z katastrofą drogową pod Jeżewem.

Były niedociągnięcia w organizacji pielgrzymki maturzystów do Częstochowy - powiedziała w czwartek przed białostockim sądem b. prokurator rejonowa z Wysokiego Mazowieckiego, zeznająca w procesie pośrednio związanym z katastrofą drogową pod Jeżewem.

Wypadek wydarzył się ponad 5 lat temu. Autokar wiozący licealistów z Białegostoku do Częstochowy zderzył się z ciężarową lawetą i stanął w płomieniach. Zginęło dziesięcioro maturzystów oraz kierowcy obu pojazdów i zmiennik kierowcy autokaru. Był to najtragiczniejszy w woj. podlaskim wypadek drogowy ostatnich lat.

Zeznająca w czwartek prokurator była pierwszym prokuratorem, który był na miejscu tragedii i nadzorował tam prowadzone czynności, zanim śledztwo przejęła inna prokuratura.

Oskarżonymi w toczącej się sprawie, tylko pośrednio związanej z katastrofą, są małżonkowie Z., do których należała nieistniejąca już firma, której autokar przewoził uczniów. Prokuratura zarzuciła im wiele nieprawidłowości dotyczących rozliczania czasu pracy kierowców czy zgłaszania ich zarobków do ZUS. Mają też zarzut sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy drogowej poprzez dopuszczenie do pracy kierowcy, który z powodów zdrowotnych nie powinien mieć zawodowych uprawnień do prowadzenia autokarów czy ciężarówek, bo cierpiał na epilepsję.

Prokurator powiedziała, że od razu po katastrofie, w pierwszych godzinach, tam na miejscu było wiadomo, że "organizacja pielgrzymki pozostawiała wiele do życzenia, bo nie było aktualnych list osób, które miały jechać tym autokarem"(był to wyjazd szkolny). Mówiła, że na miejscu wypadku najważniejszą sprawą była pomoc rodzicom w ustaleniu, gdzie są ich dzieci.

"Byłam oburzona, że nauczyciele, opiekunowie, pozwolili sobie na taką beztroskę, żeby nie było czarno na białym, kto wsiadł do tego autokaru" - zeznawała prokurator. Powiedziała, że miała potem w rękach jakąś listę, na której weryfikowała nazwiska osób, które rozwieziono do szpitali, ale nie wie, kto ją zrobił i kiedy. Były też problemy z informacją, kto z rannych do jakiego szpitala został odwieziony. Ustalała to dopiero policja.

Powiedziała też, że na miejscu wypadku nie miała żadnej wiedzy o tym, że któryś z kierowców był chory. Podkreślała, że wszyscy skupiali się wówczas na młodzieży i na pomocy rodzicom, bo doszło do "wielkiej tragedii".

Według ustaleń śledztwa dotyczącego bezpośrednio przyczyn wypadku, doprowadził do niego kierowca autokaru, który nie zachował należytej ostrożności w czasie wyprzedzania innego auta i doszło do czołowego zderzenia. Według biegłych, pożar powstał w wyniku uszkodzenia zbiornika z paliwem. Śledztwo w sprawie wypadku trwało 2,5 roku. Wątek dotyczący samego sprawstwa zdarzenia został formalnie umorzony dopiero w połowie 2008 r.

Po bardzo szczegółowym śledztwie, po interwencji matek ofiar wypadku w Ministerstwie Sprawiedliwości, do sądu trafiły dwa akty oskarżenia - oba pośrednio związane z wypadkiem. Pierwszy proces zakończył się prawomocnym wyrokiem. Dotyczył m.in. lekarki, która wydała kierowcy zgodę na wykonywanie zawodu, podczas gdy okazało się, że miał on epilepsję - chorobę uniemożliwiającą taką pracę. Kobieta została skazana na karę więzienia w zawieszeniu i czasowy zakaz wykonywania zawodu, ale sąd złagodził jej kwalifikację prawną. Przyjął, że między jej zaniedbaniami a wypadkiem nie ma związku przyczynowo-skutkowego. Drugi proces trwa i będzie kontynuowany pod koniec lutego. (PAP)

kow/ pz/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)