25 lat więzienia zażądał prokurator dla Marka Z., odpowiadającego za zabójstwo19-letniej Joanny Surowieckiej. Rodzina studentki domaga się dożywocia, a obrońca oskarżonego "kary współmiernej do popełnionego czynu".
W poniedziałek Sąd Okręgowy w Katowicach wysłuchał mów końcowych stron w tym procesie. Wyrok ogłosi w czwartek.
Studentka z Czechowic-Dziedzic została zamordowana pięć i pół roku temu w pobliżu dworca PKP w sąsiednich Goczałkowicach Zdroju. Sprawca został ujęty po ponad czterech latach od zbrodni; wtedy też odnaleziono ciało Joanny.
Sprawa zbulwersowała opinię publiczną w woj. śląskim. Poza zabójstwem prokuratura zarzuciła 37-letniemu Markowi Z. próbę gwałtu na dziewczynie. Podczas procesu oskarżony przyznał się do zabójstwa; do gwałtu - nie.
Prokurator Bogusław Rolka podkreślał w swoim wystąpieniu, że sprawa ma szczególny charakter - zginęła młoda, energiczna i ambitna dziewczyna. Zabójca nie tylko pozbawił Joannę życia, ale też skrzywdził jej bliskich, odbierając im możliwość wspólnego przeżywania życiowych sukcesów i porażek - mówił.
Zwrócił uwagę, że według opinii biegłych sprawca w chwili zbrodni nie miał ograniczonej poczytalności i cechuje go wyjątkowo wysoki poziom agresji. Wniósł o wymierzenie oskarżonemu kary 25 lat pozbawienia wolności, z zastrzeżeniem, że o warunkowe zwolnienie mógłby się on ubiegać najwcześniej po 20 latach. Oskarżyciel domaga się też pozbawienia Marka Z. praw publicznych na 10 lat.
O surowszą karę wniósł ojciec Joanny, który w procesie jest oskarżycielem posiłkowym. Domaga się dla Marka Z. dożywocia z możliwością zwolnienia najwcześniej po 35 latach. "W jednej chwili zostało jej odebrane najważniejsze prawo, jakie ma człowiek - prawo do życia" - powiedział ojciec i dodał, że jego córka została zamordowana w niezwykle okrutny sposób. "Mamy do czynienie ze zwyrodnialcem, cynicznym mordercą, którego należy izolować od społeczeństwa" - podkreślił.
O karę "współmierną do popełnionego czynu" wniosła adwokat Marka Z., mec. Anna Łata. Według niej nie można przyjąć, że jej klient próbował zgwałcić swoją ofiarę, dlatego zakwestionowała kwalifikację przyjętą w akcie oskarżenia. Adwokat przypomniała, że oskarżony przyznał się do zabójstwa i wskazał miejsce ukrycia zwłok. Wspomniała też, że oskarżony wychowywał się w trudnych warunkach, a dziś ma małe dziecko.
Joanna zaginęła w czerwcu 2006 roku. Studentka Górnośląskiej Wyższej Szkoły Handlowej w Katowicach udała się rano w kierunku dworca kolejowego w sąsiednich Goczałkowicach; jechała na egzamin. Poszukiwania dziewczyny nie przyniosły skutku.
Sprawę udało się rozwikłać dopiero po ponad czterech latach. W listopadzie 2010 roku policja zatrzymała Marka Z. Pracował wtedy w Legnicy przy wyrębie lasu. Na stałe mieszkał w okolicy Czechowic-Dziedzic. Ma żonę i dziecko. Nie był wcześniej karany. Mężczyzna już po zatrzymaniu przyznał się do zbrodni i wskazał miejsce ukrycia ciała.
W czasie, gdy zginęła Joanna, Z. pracował jako dozorca baru niedaleko dworca w Goczałkowicach. Zaczepił dziewczynę idącą na pociąg. Uderzył ją kamieniem i zrzucił z nasypu w krzaki. Tego samego dnia wieczorem wrócił i przewiózł taczką ciało do pobliskiego zagajnika i zakopał. W wyjaśnieniach złożonych w prokuraturze przyznał, że chciał zgwałcić Joannę i że z martwą już ofiarą próbował odbyć stosunek seksualny. Później z tej części wyjaśnień wycofał się.
Tropem prowadzącym do zabójcy był telefon zabrany Joannie, a konkretnie indywidualny numer telefonu komórkowego IMEI. Na wniosek rodziny po latach policja ponownie sprawdziła, czy telefon się nie uaktywnił. Okazało się, że tak. Używała go żona Marka Z.(PAP)
kon/ abr/
