Honorowy prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Stefan Bratkowski uważa, że zawody zaufania publicznego powinny być objęte lustracją, ale źle ocenia przeniesienie jej do IPN. Przedstawiciele mediów komercyjnych, z którymi rozmawiała PAP, deklarują, że będą indywidualnie rozważać sprawy swoich pracowników.
Uchwalona w piątek przez Sejm ustawa poszerza katalog osób podlegających lustracji o ogół dziennikarzy.
Zarządy mediów publicznych na początku lipca zaapelowały do swoich pracowników i współpracowników o "dokonanie autolustracji poprzez uzyskanie zaświadczeń z Instytutu Pamięci Narodowej". Przedstawiciele mediów komercyjnych, z którymi udało się skontaktować PAP, deklarują, że do lustracji będą podchodzić indywidualnie.
W ocenie honorowego prezesa Stowarzyszenia Stefana Bratkowskiego, w tej chwili weryfikacja dziennikarzy może być przeprowadzona dla poczucia porządku, ale raczej niewiele już da, bo dokonano jej już wcześniej, kiedy "wyrzucono z pracy 2,5 do 3 tys. ludzi".
"Sam byłem za otwarciem teczek już od 1990 r." - mówi Bratkowski. Jego zdaniem, przed otwarciem danej teczki pracownik IPN - kwalifikowany historyk - powinien wykreślić wszystkie szczegóły o charakterze intymnym, "a poza tym przesłuchać +bezpieczniaków+, którzy sporządzali dokumenty, żeby zweryfikować ich prawdziwość".
Bratkowski uważa, że przekazanie lustracji Instytutowi Pamięci Narodowej jest sprzeczne z poczuciem sprawiedliwości i obyczajowości europejskiej, bo oznacza, że "obwinieni nie będą mieli normalnych możliwości obrony". "Ustawa stawia Instytut Pamięci Narodowej w roli sądu, którym ta instytucja nie jest" - zaznaczył w rozmowie z PAP.
Jego zdaniem, "niepoprawny prawnie" jest zapis, że pracodawca może zwolnić osobę, która - według zaświadczenia IPN - była agentem. "Jako prawnik sądzę, że takie rozwiązanie nie obroni się ani przed Trybunałem Konstytucyjnym, ani przez żadnym innym sądem, łącznie z Trybunałem w Strasburgu. To są pewne prawnicze nieostrożności amatorów" - zauważył.
Szefowa SDP Krystyna Mokrosińska w rozmowie z PAP podkreśliła, że Senat, do którego teraz trafi ustawa lustracyjna, powinien określić dokładnie, "kto jest dziennikarzem, a kto nim nie jest".
Uchwalona w piątek przez Sejm ustawa poszerza katalog osób podlegających lustracji o ogół dziennikarzy. Zgodnie z prawem prasowym, dziennikarz to osoba zajmująca się redagowaniem, tworzeniem lub przygotowywaniem materiałów prasowych, pozostająca w stosunku pracy z redakcją albo zajmująca się taką działalnością na rzecz i z upoważnienia redakcji.
"W mediach publicznych jeszcze za poprzednich władz przyjęto w kodeksie etycznym, że fakt współpracy ze służbami PRL jest naganny, a działania naganne mogą podlegać rygorom również dyscyplinarnym" - powiedziała szefowa SDP. "Jeśli ktoś (...) działał na niekorzyść dziennikarzy, swoich własnych kolegów, to w końcu nie musi być dziennikarzem. Znam przypadki, np. w telewizji, że część osób zdecydowała się przejść na wcześniejsze emerytury" - dodała.
Zarządy TVP i Polskiego Radia na początku lipca zaapelowały do swoich pracowników i współpracowników o "dokonanie autolustracji poprzez uzyskanie zaświadczeń z Instytutu Pamięci Narodowej". Uznały, że podniesie to wiarygodność spółek jako instytucji zaufania publicznego i wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom społecznym, że ich misja realizowana będzie przez osoby, co do których nie zachodzi podejrzenie o pracę lub służbę w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach 1944-1990.
Szefowie mediów komercyjnych deklarują, że będą indywidualnie traktować wszystkich swoich pracowników, którzy - zgodnie z ustawą - będą musieli poddać się lustracji.
"Jeżeli któryś z dziennikarzy zatrudnianych przez nas okazałby się agentem Służby Bezpieczeństwa, będziemy indywidualnie rozważać co dalej. Istotny jest kontekst, sytuacja danej osoby" - powiedział PAP redaktor naczelny Polsatu Bogdan Chrabota.
"Jeżeli kolegium redakcyjne uznałoby, że dana osoba zagraża dobremu wizerunkowi stacji, że straciła wiarygodność jako dziennikarz, naruszyła etykę zawodową, wnioskowalibyśmy o rozważenie rozwiązania z taką osobą umowy o pracę. Oczywiście ja o tym nie decyduję, lecz właściciele stacji. Ja jedynie mogę sugerować jakieś rozwiązanie" - dodał.
Podobną opinie wyraził redaktor naczelny "Gazety Pomorskiej" Ryszard Buczek. "To będzie zależało od konkretnego przypadku: czy osoba była tylko zarejestrowana, bez swojej zgody i wiedzy, i z związku z tym nikt nie ucierpiał, czy - szkodziła, np. donosząc na kolegów. Wtedy na pewno się zastanowimy nad zwolnieniem" - wyjaśnił w rozmowie z PAP.
Do czasu nadania depeszy PAP nie uzyskał komentarzy innych przedstawicieli mediów. (PAP)
ktt/ gdy/ akn/ malk/