Komitet Śledczy przy rosyjskiej Prokuraturze Generalnej przedłużył we wtorek do połowy grudnia kontrolę w Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Noworosyjsku na południu Rosji. Zarządzono ją, gdy jeden z funkcjonariuszy, major Aleksiej Dymowski, opowiedział publicznie o nadużyciach, do jakich według niego tam dochodzi.
Z kolei Komitet Śledczy przy Prokuraturze Kraju Krasnodarskiego zaprzeczył, jakoby samemu Dymowskiemu w najbliższych dniach miał zostać postawiony zarzut zabójstwa. Komitet dodał, że nie prowadzi przeciwko temu oficerowi żadnego postępowania.
32-letni Dymowski 6 listopada w swoim wideoblogu w internecie zarzucił zwierzchnikom, że zmuszają go do pracy w weekendy za nędzne wynagrodzenie, każąc przy tym wykrywać fikcyjne przestępstwa. Poprosił też premiera Władimira Putina o spotkanie. Podkreślił, że chce opowiedzieć mu o sytuacji w milicji, w tym o korupcji i niekompetencji swoich zwierzchników.
Ci ostatni natychmiast zarzucili mu oszczerstwo i dyscyplinarnie zwolnili z pracy. Zasugerowali też, że Dymowski może być chory psychicznie. Oskarżyli go także o związki z zagranicznymi służbami specjalnymi. Wsparła ich była żona majora, która wytknęła mu przyjmowanie łapówek i wymuszanie pieniędzy.
Najpoważniejsze zarzuty wobec milicjanta wysunęła jednak 58-letnia mieszkanka Noworosyjska Anastasja Panajotowa, która obciążyła go odpowiedzialnością za śmierć swojego jedynego syna - Andrieja Writowa. Kobieta utrzymuje, że Dymowski najpierw podrzucił młodemu człowiekowi narkotyki, a potem go aresztował. W czasie przesłuchania rzekomo go dotkliwie pobił. Panajotowa twierdzi, że syn zmarł w wyniku doznanych wtedy obrażeń. Mówi też, że major domagał się 500 tys. rubli (17,5 tys. dolarów) za wypuszczenie syna.
Obrońca praw człowieka z Noworosyjska Wadim Karastieliew, który pomaga Dymowskiemu, oświadczył, że zarzuty kobiety były już sprawdzane przez różne instancje i się nie potwierdziły.
Tymczasem w ślady majora z Noworosyjska poszło już co najmniej pięcioro milicjantów i prokuratorów z innych regionów Rosji, którzy także wystąpili w internecie z poważnymi oskarżeniami wobec swych bezpośrednich zwierzchników.
W Uchcie na północy Rosji major milicji Michaił Jewsiejew i zastępca prokuratora miejskiego Grigorij Czekalin poinformowali o sfałszowaniu dochodzenia w sprawie pożaru, do którego doszło w 2005 roku w jednym z tamtejszych centrów handlowych. Zginęło wtedy 25 osób. Komitet Śledczy przy Prokuraturze Republiki Komi prowadzi już czynności wyjaśniające w tej sprawie.
Natomiast w Jekaterynburgu na Uralu major Tatjana Domraczewa opowiedziała o wynajmowaniu milicyjnych obiektów prywatnym firmom na działalność gospodarczą. Poparł ją jej kolega Igor Konygin, który zarzucił szefom uralskiej milicji rozkradanie środków budżetowych.
Z kolei w Moskwie były oficer milicji drogowej Wadim Smirnow poskarżył się na to, że został zwolniony z powodu przystąpienia do niezależnego związku zawodowego stołecznych milicjantów.
Ani Putin, ani prezydent Dmitrij Miedwiediew, do którego również odwołują się milicjanci, nie zabrali publicznie głosu w sprawie wystąpień funkcjonariuszy.
Jerzy Malczyk(PAP)
mal/ awl/ kar/