Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Sąd: Nałęcz nie musi przepraszać Miodowicza

0
Podziel się:

Tomasz Nałęcz nie musi przepraszać
Konstantego Miodowicza za swe wypowiedzi z 2005 r., gdy jako
rzecznik ówczesnego kandydata na prezydenta Włodzimierza
Cimoszewicza mówił o negatywnej roli, jaką poseł PO miał odegrać w
sprawie Anny Jaruckiej.

Tomasz Nałęcz nie musi przepraszać Konstantego Miodowicza za swe wypowiedzi z 2005 r., gdy jako rzecznik ówczesnego kandydata na prezydenta Włodzimierza Cimoszewicza mówił o negatywnej roli, jaką poseł PO miał odegrać w sprawie Anny Jaruckiej.

We wtorek Sąd Apelacyjny w Warszawie prawomocnie oddalił pozew Miodowicza, który żądał przeprosin od Nałęcza.

Nie uwzględniając apelacji, SA utrzymał tym samym wyrok Sądu Okręgowego Warszawa-Praga, który w kwietniu 2007 r. orzekł, że Nałęcz nie musi go przepraszać. Miodowicz powiedział PAP, że w tej sytuacji "byłoby czymś absurdalnym" składanie kasacji do Sądu Najwyższego.

W sierpniu 2005 r. Jarucką - b. asystentkę Cimoszewicza jako szefa MSZ w 2002 r. - skontaktował z sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen Miodowicz. Był on wówczas jednym z członków tej komisji (w latach 90. szef kontrwywiadu UOP). Jrucka przekazała komisji ksero rzekomego upoważnienia do zamiany oświadczenia majątkowego, które w 2002 r. miał jej wystawić Cimoszewicz - by usunąć z jego pierwotnego oświadczenia informację o posiadanych przezeń akcjach Orlenu.

Miodowicz upublicznił ten dokument. Prokuratura uznała potem, że jest on sfałszowany, co od początku mówił Cimoszewicz. We wrześniu 2005 r. Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta w wyniku afery z Jarucką (trwa jej proces karny za posługiwanie się fałszywym dokumentem i fałszywe zeznania).

W apogeum kampanii prezydenckiej 2005 r. Nałęcz mówił: "Jak patrzymy na sprawę pani Jaruckiej, to jest dokładnie ten sam mechanizm, co przy lojalce, przy niby-lojalce, pana (Jarosława) Kaczyńskiego. Tak samo podrobiony podpis, ten sam mechanizm. Ja pytam publicznie, choć nie mam żadnych dowodów, ale pytam Donalda Tuska: proszę wyjaśnić rolę pułkownika Miodowicza we wszystkich tych sprawach".

Miodowicz przyznał, że to on prosił Jarucką, by napisała oświadczenie dla komisji, bo "prywatnie zwierzyła się przypadkiem jego znajomemu" o sprawie (był nim Wojciech Brochwicz, adwokat i b. wiceszef kontrwywiadu UOP - PAP). Zarazem zaprzeczył on swemu udziałowi w sfabrykowaniu rzekomej lojalki J. Kaczyńskiego oraz dokumentu Jaruckiej. Pozwał Nałęcza, mówiąc, że miał obowiązek doprowadzić do zeznań Jaruckiej - inaczej można by mu zarzucić ukrywanie świadka.

Sąd I instancji oddalił pozew, uznając, że Nałęcz nie przekroczył dopuszczalnych ram debaty publicznej. Sąd uznał, że Nałęcz miał prawo pytać o wyjaśnienie obu fałszerstw - i co do "lojalki" i co do dokumentu Jaruckiej. Według sądu, zeznania Jaruckiej przed komisją "kompletnie mijały się z celem komisji", bo nie miała ona "zajmować się losami akcji jednego, nieznaczącego akcjonariusza". "Politycy muszą mieć +grubszą skórę+ niż przeciętny obywatel" - podkreślał sędzia.

We wtorek SA uznał apelację Miodowicza za bezzasadną. Podzielił opinię SO, że Nałęcz miał prawo zadawać pytania, na które "mógł oczekiwać odpowiedzi" a jego wypowiedzi nie były zniesławiające. "Trzeba dać prawo politykom przeciwnych ugrupowań do oceny swych zachowań" - mówiła sędzia Romana Górecka. Zarazem dodała, że SO "nie powinien się wikłać w ocenę prawidłowości postępowania przed komisją śledczą" - ale nie ma to znaczenia dla rozstrzygnięcia losów pozwu.

Nałęcz powiedział PAP po wyroku, że ma satysfakcję, iż sądy przyznają mu rację, że "bronił słusznej sprawy". Oświadczył, że Miodowicz nie powinien dawać wiary Jaruckiej, zwłaszcza po tym, gdy Cimoszewicz "obnażył mechanizm jej fałszerstwa". "Dziś kiedy Jarucka ma proces o fałszywy dokument, to ciąganie po sądach mnie, osoby która broniła Cimoszewicza przed nią, zakrawa na jakąś abberację" - dodał. Podkreślił, że Miodowicz powinien "rozliczyć się z całej sprawy przed własnym środowiskiem", bo sprawa "może się jeszcze odbić jakąś czkawką dla pana Tuska".

Miodowicz, którego nie było na ogłoszeniu wyroku w SA, powiedział PAP, że go nie podziela, ale nie zamierza składać kasacji. "Przyznanie priorytetu wolności słowa w tym konkretnym przypadku jest gwałtem na wartości, jaką jest ochrona dóbr osobistych" - oświadczył. Dodał, że również politycy mają prawo do "przyzwoitego wizerunku", a jeśli miałoby być inaczej, wówczas wielu z nich przyjdzie rozwiązywać takie problemy w "inny sposób". Dodał, że ma na myśli odwoływanie się do "sumienia opinii publicznej i sumienia mediów".

Jarosław Kaczyński mówił, że Miodowicz i Brochwicz "utkali sprawę Anny Jaruckiej". To było "powszechne przekonanie" świata polityki, ale nie jest to moja "szczególna wiedza" - powiedział on w 2006 r. zeznając w tym procesie w SO jako świadek. (PAP)

sta/ pz/ mow/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)