Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Sierra Leone: Wybory na polach śmierci

0
Podziel się:

Po raz trzeci od końca jednej z najbardziej barbarzyńskich wojen
współczesnej Afryki, mieszkańcy Sierra Leone wybiorą w sobotę swojego przywódcę. Trzecia elekcja ma
dowieść, że po latach wojny, kraj, nazywany afrykańskimi "polami śmierci", staje mocno na nogi.

Po raz trzeci od końca jednej z najbardziej barbarzyńskich wojen współczesnej Afryki, mieszkańcy Sierra Leone wybiorą w sobotę swojego przywódcę. Trzecia elekcja ma dowieść, że po latach wojny, kraj, nazywany afrykańskimi "polami śmierci", staje mocno na nogi.

Za faworyta elekcji uchodzi urzędujący prezydent Ernest Bai Koroma, ale mieszkańcy 6-milionowego Sierra Leone nie raz już dowiedli, że potrafią zadziwić wszystkich.

Wyborcze porażki urzędujących prezydentów i rządzących partii wciąż należą w Afryce do rzadkości. A pięć lat temu głosując w wyborach na kandydata opozycji wynieśli do władzy właśnie Koromę, a odsunęli od władzy prezydenta Ahmada Tejana Kabbaha.

Rywalem 60-letniego Koromy będzie młodszy od niego o dekadę Julius Maada Bio, były wojskowy i autor dwóch udanych puczów. Pierwszego zamachu dokonał nieco przypadkiem. W 1992 r. wraz z grupą oficerów przyjechał do stolicy, domagać się od prezydenta Josepha Saidu Momoha broni i żołdu dla żołnierzy, toczących wojnę z rebeliantami. Momoh, sądząc, że wojskowi przyjechali, by go obalić lub zabić, uciekł z Freetown, porzucając prezydencki fotel. Oficerowie uradzili, że zasiądzie więc na nim jeden z nich - kapitan Valentine Strasser.

Cztery lata później, już nie przypadkiem, Bio obalił Strassera i sam ogłosił się prezydentem. A po pół roku zadziwił świat organizując wybory i dobrowolnie oddając władzę ich zwycięzcy Ahmadowi Tejanowi Kabbahowi. Sam zaś wyjechał do Ameryki kształcić się w jednej z tamtejszej akademii wojennych.

Zanim oddał władzę, Bio próbował jeszcze przerwać krwawą wojnę domową, którą w 1991 r. wywołał zbuntowany kapral Foday Sankoh i jego Zjednoczony Front Rewolucyjny. Rebelia zostałaby szybko stłumiona, a kapral powieszony na przydrożnym drzewie, gdyby nie watażka Charles Taylor, który w grudniu 1989 r. sam wywołał wojnę w sąsiedniej Liberii.

Taylor wpadł na pomysł, że wywołując wojny i plądrując zagarniane kopalnie i plantacje może zdobyć nie tylko władzę (w 1997 r. został prezydentem Liberii), i pieniądze na prywatne wojsko, ale zbije fortunę i zapewni sobie dozgonne luksusy.

Podburzył Sankoha do wojny w Sierra Leone, by rabować tamtejsze diamenty (kilka z nich podarował modelce Naomi Campbell, zauroczony jej urodą), a w późniejszych latach próbował wzniecić wojny domowe także w Gwinei i na Wybrzeży Kości Słoniowej.

Ale mieczem wojując, od miecza też poległ. W 2003 r. otoczony przez wrogów w swojej liberyjskiej stolicy, Monrowii, w zamian za życie Taylor złożył urząd prezydenta i wyjechał z kraju. Wkrótce został aresztowany i wydany do Hagi, by mógł go osądzić Międzynarodowy Trybunał ds. Zbrodni w Sierra Leone. W tym roku trybunał skazał go na 50 lat więzienia.

Wraz z upadkiem Taylora skończyła się też wojna w Sierra Leone. Zginęło w niej 120 tys. ludzi, a setki tysięcy zostało kalekami. Znakiem firmowym rebeliantów Sankoha stała się nie tylko grabież diamentów, ale ćwiartowanie branych do niewoli jeńców i cywilów. Partyzanci puszczali ich żywcem, odrąbując maczetami ręce na wysokości łokcia ("krótki rękaw") lub w przegubie ("długi rękaw").

Dziesięć lat po wyniszczającej wojnie, Sierra Leone pozostaje jednym z najuboższych krajów świata. Cieszy się jednak spokojem i dziś próbuje kusić złożami diamentów, złota i żelaza zagranicznych przedsiębiorców, a plażami - zagranicznych turystów. Głównym problemem w kampanii wyborczej była nie wojna, ani rozliczenia z niedawnymi zbrodniami, lecz korupcja i niekompetencja ministrów i urzędników.

Opozycja zarzuca prezydentowi Koromie opieszałość w walce z plagą korupcji. Wytyka, że specjalne powołana w 2000 r. Komisja Antykorupcyjna nie potrafiła przyłapać i posłać do więzienia choćby jednego łapówkarza.

Prawdziwą burzę wywołał sam prezydent, wybierając na swojego zastępcę w sobotnich wyborach urzędującego wiceprezydenta Samuela Sumanę. Rok temu arabska telewizja Al-Dżazira oskarżyła go, że za łapówki rozdaje cudzoziemcom koncesje na wyrąb lasów i eksport drewna z Sierra Leone. Sumana zaprzeczył, a Komisja Antykorupcyjna oznajmiła, że nie znalazła żadnych dowodów jego winy.

Koroma, chrześcijanin z północy kraju, w walce o prezydenturę potrzebuje wsparcia muzułmanina z południa i uznał, że Sumana, nawet z zszarganą opinią, lepiej się z tym sprawi niż nieznany, niedoświadczony polityk choćby i o kryształowej opinii.

Od 1961 r., gdy Sierra Leone, była brytyjska kolonia ogłosiła niepodległość - z wyjątkiem dekady wojny domowej - walka polityczna o władzę w tym kraju toczy się między rządzącym obecnie Kongresem Ogólnoludowym, reprezentującym północne ludy Temne i Limba oraz Partią Ludową, na którą głosują przede wszystkim muzułmanie Mende z południa i wschodu.

Koroma wierzy w reelekcję, ale Bio nie zamierza łatwo ustępować. "Nasz prezydent nas rozczarował, a pałac prezydencki to nie szkolna izba gdzie ktoś, kto się nie sprawdził, zostaje na drugi rok" - grzmiał na wiecach były puczysta. Gdyby wygrał i wrócił na stanowisko szefa państwa, byłby to kolejny, rzadki polityczny precedens, z których Sierra Leone zaczyna słynąć w Afryce.

Wojciech Jagielski (PAP)

wjg/ ro/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)