Kilka tysięcy słowackich nauczycieli wyszło we wtorek na ulice Bratysławy, domagając się podwyżek wynagrodzeń oraz zwiększenia wydatków państwa na edukację.
Według agencji prasowej SITA, w manifestacji uczestniczyło 9 tysięcy ludzi z całego kraju. Policja uznała te szacunki za wiarygodne.
Resort oświaty podał, że w całym kraju w dniu protestu zamkniętych było ponad 50 szkół.
Akcję zorganizowały związki zawodowe nauczycieli. Wczesnym popołudniem manifestanci zebrali się pod siedzibą rządu, przynosząc transparenty, flagi i piszczałki, by wyrazić niezadowolenie z polityki edukacyjnej centroprawicowego gabinetu Ivety Radiczovej i działań ministra oświaty Eugena Jurzycy.
Jednym z podstawowych żądań są podwyżki płac. Nauczyciele na Słowacji średnio zarabiają brutto około 530 euro miesięcznie. Tymczasem chcieliby, aby pensje wzrosły co najmniej o 30 proc., do blisko 700 euro na miesiąc.
Ponadto związkowcy domagają się podwyższenia budżetu szkolnictwa do poziomu dorównującego rozwiniętym państwom UE, gdyż - ich zdaniem - na Słowacji jest on najniższy z całej "27". Podkreślają, że słowacki rząd przeznacza obecnie na edukację zaledwie 3,8 proc. produktu krajowego brutto, podczas gdy w Szwecji jest to 6,69 proc. PKB, a w Danii 7,83 proc.
Wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Szkolnictwa (OSSz) Jozef Lużak powiedział, że jeśli rząd zignoruje żądania nauczycieli, zaczną się przygotowania do strajku generalnego w oświacie.
"Musimy obiektywnie przyznać, że do tej sytuacji przyczyniły się również poprzednie rządy. Jednak chcemy w końcu zacząć rozmawiać o poprawie sytuacji w szkolnictwie" - zaznaczył Lużak. "Nie chodzi tu jedynie o nasze pensje, ale także o wykształcenie naszych dzieci" - dodał.
Resort oświaty poinformował, że jest w stanie dać nauczycielom jedynie 7-procentowe podwyżki. (PAP)
zab/ mc/