Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Świadek ws. Nangar Khel: medevac ostrzelano po zabraniu rannych

0
Podziel się:

Śmigłowiec ewakuacji medycznej tzw. medevac, który transportował
Afgańczyków rannych w wyniku działań polskich żołnierzy w rejonie wioski Nangar Khel, ostrzelano
dopiero po tym, jak maszyny zabrały poszkodowanych - zeznał we wtorek jeden ze świadków w procesie
żołnierzy oskarżonych w związku z zajściem.

Śmigłowiec ewakuacji medycznej tzw. medevac, który transportował Afgańczyków rannych w wyniku działań polskich żołnierzy w rejonie wioski Nangar Khel, ostrzelano dopiero po tym, jak maszyny zabrały poszkodowanych - zeznał we wtorek jeden ze świadków w procesie żołnierzy oskarżonych w związku z zajściem.

Poważne zagrożenie ze strony talibów w rejonie zabudowań to, jak twierdzą adwokaci wojskowych, jedna z okoliczności, która przyczyniła się do tragedii.

Kapitan Dariusz L., w czasie pierwszej zmiany w Afganistanie w stopniu ppor., był na miejscu zdarzenia, udzielał pomocy rannym i wykonywał zdjęcia zabitych.

Jak relacjonował we wtorek, feralnego dnia przed wyjazdem zespołu, który miał wesprzeć załogę uszkodzonego wybuchem miny-pułapki Rosomaka był obecny podczas części odprawy w centrum dowodzenia bazy, tzw. TOC-u (Tactical Operations Center). "Z tego co ja słyszałem, dowódca wydał rozkaz ostrzelania gór" - powiedział.

Żołnierze po dojechaniu na miejsce próbowali załadować uszkodzony transporter na lawetę. "Nie było to łatwe, nie mogliśmy sobie poradzić" - powiedział. "W międzyczasie po radiu przyszły informacje, że był ostrzał wioski" - dodał.

Kapitan zeznał, że po dojechaniu do zabudowań, zobaczył jak pluton w skład, którego wchodzili oskarżeni "starał się zrobić kordon wobec ludzi z wioski, którzy byli zdenerwowani". "Chodziło o to, żeby nie dopuszczać na miejsce zdarzenia osób postronnych" - wyjaśnił.

L. powiedział, że widział jak ppor. Łukasz Bywalec "załamany" schodził z pobliskiego wzgórza. "Przy samochodzie stał chor. Andrzej Osiecki i plut. Tomasz Borysiewicz. Powiedziałem do nich wtedy +co wyście tu odpier...+. Borysiewicz rzucał hełmem, krzyczał, że nie pójdzie siedzieć, bo ma świadków, że nie wydał komendy" - zeznał.

Świadek relacjonował, że rannych przeniesiono w miejsce, gdzie mógł wylądować śmigłowiec, który miał ich zabrać do szpitala. "Przenieśliśmy chłopczyka, kobietę w ciąży, starszą kobietę i nastoletnią dziewczynę; rozmawialiśmy kogo wysyłać w pierwszej kolejności" - powiedział. W ramach medevac na miejscu tragedii pojawiły się dwie maszyny - jedna do transportu ludzi, druga była cały czas obecna w powietrzu jako ochrona.

"Medevac nie mógł wylądować za pierwszym razem, pewnie z powodu zapylenia i piasku. Przydławiło go, podniósł się i wylądował kilkaset metrów dalej. Strzały do śmigłowca były już po całym incydencie, po tym jak zabrano rannych" - dodał. "To były strzały z broni strzeleckiej, nie jestem w stanie określić jakiej; pojedyncze strzały" - sprecyzował.

Świadek zeznał, że po tym jak zabrano rannych udał się w miejsce, gdzie były ciała zabitych. "Rozmawiałem z Bywalcem, pytałem czy robimy zdjęcia do dokumentacji, powiedział, że tak i ciała zostały sfotografowane" - dodał.

"Zdjęcia przeniosłem na służbowy laptop. Chciałem je przekazać majorowi, ale powiedział, że nie chce ich oglądać. Usunąłem je więc do kosza. Dowódca nie polecił mi tego; to była moja decyzja, bo zbyt dużo ludzi miało dostęp do laptopa, chciałem uniknąć łatwego rozpowszechniania zdjęć" - powiedział. "Gdy okazało się, że +jest sprawa+ (...) wyciągnąłem je i zgrałem na płytkę dla prokuratora" - dodał.

Drugi ze świadków st. szer. Sebastian N. wskazywał m.in. na wadliwość moździerza i amunicji. To - zdaniem obrońców żołnierzy - kolejna okoliczność, która doprowadziła do zdarzenia.

"W czasie pierwszej zmiany zdarzało się, że granaty spadały. Zresztą podobna sytuacja była na piątej zmianie, z której wróciłem. Zdarzały się cuda, że pocisk mający lecieć na 1500 metrów spadł na 150, o mało bym wtedy zastrzelił kolegów" - zeznał.

Na ławie oskarżonych zasiada w procesie siedmiu wojskowych: kpt. Olgierd C., ppor. Łukasz Bywalec, chor. Andrzej Osiecki, plut. Tomasz Borysiewicz i trzech starszych szeregowych: Damian Ligocki, Jacek Janik i Robert Boksa. Sześciu żołnierzy jest oskarżonych o zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi kara dożywotniego więzienia; siódmego oskarżono o ostrzelanie niebronionego obiektu, za co grozi od 5 do 15 lat pozbawienia wolności i - w wyjątkowych przypadkach - kara 25 lat więzienia.

Wskutek ostrzału wioski przez polskich żołnierzy 16 sierpnia 2007 r. na miejscu zginęło sześć osób - dwie kobiety i mężczyzna (pan młody przygotowujący się do uroczystości weselnej) oraz troje dzieci (w tym dwoje w wieku od trzech do pięciu lat). Trzy osoby, w tym kobieta w zaawansowanej ciąży, zostały ciężko ranne. (PAP)

ktl/ wkr/ mow/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)