Szef firmy przewozowej "Moana" z Rudy Śląskiej, do której należał rozbity w Serbii autokar, jest przekonany, że ani brak ważnych badań technicznych pojazdu, ani brak doświadczenia kierowcy nie były przyczynami wypadku.
"Kierowca był doświadczony, miał wieloletni staż w zawodzie. Kierował różnymi samochodami i autobusami, także większymi od tego, który uległ wypadkowi, np. przegubowymi. Nie można mówić o braku jego doświadczenia czy umiejętności" - powiedział w poniedziałek PAP Józef Rzepka.
Odniósł się w ten sposób do wypowiedzi drugiego kierowcy autobusu, który powiedział "Rzeczpospolitej", że jego kolega pierwszy raz prowadził piętrowy autobus i dopiero uczył się nim jeździć. Rozmówca gazety wskazał też na błąd kierowcy w momencie, kiedy autobus już zjechał na pobocze.
Rzepka nie widzi również związku między wypadkiem a faktem, że termin ważności badań technicznych autokaru upłynął 9 lipca, czyli dwa dni przed katastrofą. "Tego samego zdania jest serbska policja" - podkreślił.
Według szefa "Moany" na fakt upływu terminu badań technicznych przed planowanym powrotem autokaru z Bułgarii powinna zwrócić uwagę policja podczas kontroli pojazdu przed jego wyjazdem 30 czerwca. Policjanci sprawdzili wówczas 15-letni autokar pod względem technicznym; obejrzeli układ hamulcowy, jezdny, stan ogumienia i oświetlenia. Autobus został dopuszczony do ruchu.
"Policjant nie mógł postąpić inaczej. W dniu sprawdzenia autokaru, czyli 30 czerwca, badania techniczne były ważne. Funkcjonariusz nie mógł zakładać z góry, że właściciel pojazdu nie wywiąże się obowiązku przeprowadzenia kolejnych badań w wymaganym terminie" - powiedział PAP nadkomisarz Piotr Bieniak z zespołu prasowego śląskiej policji.
W sobotę 44-letniemu kierowcy polskiego autokaru postawiono w Serbii zarzut ciężkiego przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu ruchu drogowego i aresztowano na 30 dni. Zgodnie z serbskim kodeksem karnym grozi mu od roku do 8 lat więzienia. Trafił do aresztu śledczego w Sremskiej Mitrowicy.
Rzepka zapewnił, że aresztowany kierowca ma na miejscu pomoc prawną i konsularną, zaangażowany jest adwokat. Dodał, że jego firma zapewniła również pomoc będącej w kraju rodzinie kierowcy.
Właściciel "Moany" nie chciał rozmawiać o bliższych szczegółach organizacji wyjazdu do Bułgarii oraz wypadku, tłumacząc, że wszystkie informacje przekazuje inspekcji transportu drogowego, która kontroluje jego firmę.
Do wypadku autokaru z 66 polskimi turystami wracającymi z pobytu w Bułgarii doszło w piątek o godz. 6.30 rano w okolicach miejscowości Indija, 20 km od Belgradu. Zginęło sześć osób, w tym dwoje dzieci. (PAP)
mab/ kon/ bno/dym/