Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Tu-154 odbył lot z żołnierzami i szefem MON

0
Podziel się:

Jedyny pozostały w polskich Siłach Powietrznych Tu-154 odbył we wtorek
pierwszy od wielu miesięcy lot transportowy. Zawiózł do stolicy Kosowa, Prisztiny, ministra obrony
Bogdana Klicha i żołnierzy 24. zmiany polskiego kontyngentu KFOR, a wieczorem do Warszawy
przywiózł ich poprzedników.

Jedyny pozostały w polskich Siłach Powietrznych Tu-154 odbył we wtorek pierwszy od wielu miesięcy lot transportowy. Zawiózł do stolicy Kosowa, Prisztiny, ministra obrony Bogdana Klicha i żołnierzy 24. zmiany polskiego kontyngentu KFOR, a wieczorem do Warszawy przywiózł ich poprzedników.

"Z mojej perspektywy ten lot wyglądał tak jak każdy lot Tupolewem, jestem bardzo zadowolony. Bardzo cieszy mnie to, że ten samolot w końcu poleciał z pasażerami. Samolot - ja uważam - bez zarzutu" - powiedział po lądowaniu na warszawskim Okęciu dowódca załogi major Grzegorz Pietruczuk.

"Lataliśmy dużo, tak czy inaczej, w tej chwili szkolimy dodatkowe załogi, tak że czas, który poświęcaliśmy również był spożytkowany bardzo dobrze" - dodał, nawiązując do lotów szkoleniowych, które samolot odbywał w ostatnich miesiącach po powrocie z remontu w Rosji, a przed wznowieniem zwykłych lotów. "Takie zadania wykonywaliśmy już wiele razy przedtem, tak że czuliśmy się tak samo" - odpowiedział na pytanie o samopoczucie załogi.

Do Prisztiny samolot wystartował około południa. Minister Klich pytany na pokładzie w trakcie lotu, jakie ma wrażenia, odarł: "Jak zwykle, to znaczy jak przed modernizacją tego samolotu, którym latałem co najmniej dwa lata". "To jest dobry samolot z punktu widzenia pasażera, samolot wygodny, szybki; jest w stanie przewieźć taką liczbę pasażerów - w tym wypadku żołnierzy - że kalkuluje nam się przelot do Prisztiny i z powrotem. Tak że ja z tego samolotu osobiście pod względem technicznym jestem zadowolony, nie mam nic przeciwko niemu" - dodał.

Pytany, czy pierwszy "oficjalny" lot - nie szkolny ani wykonywany na potrzeby komisji badającej katastrofę drugiego Tupolewa - jest zdjęciem odium z tej maszyny, minister odpowiedział: "Ja nie jestem czarownikiem, żeby odprawiać egzorcyzmy. Nie mam poczucia, że jakakolwiek klątwa wisi nad tym rodzajem samolotu".

"Ta tragiczna nie była wynikiem wady technicznej samolotu - a w każdym razie bardzo, bardzo dużo wskazuje, że nie była. Nie ma doniesień, by powodem katastrofy była jakakolwiek wada techniczna. Jeżeli to prawda, to nie ma się co obawiać" - powiedział.

Również podróżujący do Kosowa żołnierze 24. zmiany polskiego kontyngentu KFOR nie wyrażali zaniepokojenia. Niektórzy, mający za sobą misje w innych krajach, mówili, że latali wieloma typami, i to, jakim samolotem lecą, nie ma dla nich większego znaczenia. Lądowanie nagrodzili oklaskami.

Tu-154M Lux o numerze bocznym 102 był w remoncie w Rosji, gdy katastrofie uległ bliźniaczy samolot z numerem 101 wiozący delegację na uroczystości katyńskie. Po powrocie 102 wykonywał loty szkoleniowe, treningowe i testowe na potrzeby komisji badającej katastrofę smoleńską.

Samolot nie wykonywał jednak lotów o statusie HEAD - z osobami pełniącymi najwyższe funkcje w państwie - ani innych rejsów transportowych zlecanych spoza Sił Powietrznych. W marcu loty z VIP-ami zostały wstrzymane formalnie, gdy Rosawiacja - Federalna Agencja Transportu Lotniczego - zaleciła zawieszenie lotów Tu-154M z powodu usterek technicznych związanych z wadami konstrukcyjnymi. W kwietniu Polska dostała od Rosawiacji wiadomość, że zalecenie nie dotyczy polskiej, znacznie zmodyfikowanej wersji tego samolotu.

Szef MON mówił wtedy, że nie ma przeszkód, by uprawnione osoby na najwyższych stanowiskach w państwie znów korzystały z Tupolewa. Zaznaczał, że to nie od MON, lecz od uprawnionych dysponentów lotów należy decyzja o użyciu samolotu.

W Kosowie szef MON spotkał się z dowódcą kończącej się 23. zmiany PKW pułkownikiem Krzysztofem Monkiewiczem i przejmującym obowiązki dowódcą 24. zmiany podpułkownikiem Henrykiem Bartosiewiczem oraz z szefem sztabu KFOR, którym jest generałem brygady Wilton Scott Gorske.

W bazie "Camp Bondsteel" minister spotkał się z żołnierzami. "Ryzyko jest mniejsze, bezpieczeństwo w tym kraju trochę większe, ale w dalszym ciągu wojsko natowskie jest tutaj potrzebne" - powiedział. "To ziemia, w którą wsiąkło sporo krwi. Zapewnienie bezpieczeństwa zarówno Albańczykom, jak i Serbom, jest zadaniem społeczności międzynarodowej. Nasz kontyngent, czyli wy, pełni tutaj ważną rolę również ze względu na postrzeganie naszego kraju w Sojuszu Północnoatlantyckim" - dodał.

Podkreślił, że wkład w sojusznicze operacje ma znaczenie dla bezpieczeństwa Polski. "Im więcej solidarności w stosunku do zobowiązań całego sojuszu, tym wielkiej szans na to, że sojusz, gdyby trzeba było, kiedyś pośpieszy nam z pomocą" - mówił. Zapowiedział kontynuację misji i wyraził nadzieję, że z czasem państwa regionu się ustabilizują i wejdą do organizacji międzynarodowych, zwłaszcza UE, która - jak powiedział - "ma najbardziej stabilizujące znaczenie".

KFOR (Kosovo Forces) to międzynarodowe siły działające pod auspicjami NATO w Kosowie od 1999 r. Polski kontyngent liczący ok. 230 osób wchodzi w skład Międzynarodowej Grupy Bojowej Północ; do zadań polskich żołnierzy należy m.in. służba na posterunku granicznym między Kosowem i Serbią.

Jakub Borowski (PAP)

brw/ sp/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)