Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

USA: Mieszane oceny polityki Obamy wobec sytuacji w Egipcie

0
Podziel się:

Ostrożna polityka prezydenta Baracka Obamy wobec kryzysu w Egipcie -
poparcie antyreżimowych protestów, ale nie natychmiastowej dymisji prezydenta Hosniego Mubaraka i
szybkich rewolucyjnych zmian - spotyka się z mieszanymi ocenami w USA.

Ostrożna polityka prezydenta Baracka Obamy wobec kryzysu w Egipcie - poparcie antyreżimowych protestów, ale nie natychmiastowej dymisji prezydenta Hosniego Mubaraka i szybkich rewolucyjnych zmian - spotyka się z mieszanymi ocenami w USA.

Komentatorzy są zgodni, że Obama stara się zachować równowagę między poparciem egipskiej opozycji a udzieleniem na razie warunkowego kredytu rządowi tego kraju. Obawia się bowiem, że ruch prodemokratyczny może zostać "porwany" - jak to określa Hillary Clinton - i zdominowany przez siły islamskiego fundamentalizmu.

Zdaniem eksperta Brookings Institution, Michaela O'Hanlona, jest to słuszna polityka.

"Administracja Obamy znalazła właściwą równowagę, wzywając Mubaraka do ustąpienia, ale dając do zrozumienia, że nie musi do tego dojść od razu i zmiana powinna następować w sposób stabilny. Jest to lepsza polityka, niż Unii Europejskiej, która podeszła do kryzysu egipskiego emocjonalnie, mocniej popierając demonstrantów. Byłoby głupio rozmyślnie ułatwiać Bractwu Muzułmańskiemu zdobycie większej władzy. Byłoby to igraniem z ogniem. Dlaczego mamy decydować - my albo Europejczycy - kto powinien zastąpić Mubaraka" - powiedział O'Hanlon w rozmowie z PAP.

"Mubarak powinien odejść, ale Egipt nie jest jeszcze gotowy, by dokonać w pełni świadomego wyboru, kto powinien być jego następcą" - dodał.

Przyznał jednak, że nie jest pewne, czy świecka i bardziej prozachodnia opozycja egipska, spacyfikowana przez reżim, zdoła się odpowiednio zorganizować do wyborów we wrześniu.

"Wrzesień to termin dość szybki, ale są szanse, że jeśli odpowiednie mechanizmy zostaną wprowadzone, zwolennicy tych partii zdołają się zintegrować. Z drugiej strony, nikt nie wie, czy to się uda. Rewolucje są nieprzewidywalne" - powiedział.

Wtorkowy "Washington Post" krytykuje jednak administrację za pokładanie wiary w obietnice wiceprezydenta Omara Suleimana, że zgodzi się na znaczną liberalizację systemu.

"W rozmowach, które Suleiman odbył dotychczas, nie brali udziału najważniejsi przywódcy opozycji. Generał rozmawiał głównie z marginalnymi, oficjalnie zaaprobowanymi partiami oraz z Bractwem Muzułmańskim. (...) Reżim próbuje ściśle ograniczyć reformy, które ma podjąć przed wyznaczonymi na wrzesień wyborami. Posunięcia, które dotychczas przeprowadził, jak 15-procentowa podwyżka płac dla pracowników rządowych, zmierzają raczej do opóźnienia zmian. Jeżeli reżimowi uda się ta strategia, egipscy zwolennicy demokracji będą zmarginalizowani i rozgoryczeni. A zważywszy na politykę administracji, obwinią za to USA" - pisze dziennik w artykule redakcyjnym.

Zdaniem gazety, ekipa Obamy "stanęła po niewłaściwej stronie" w egipskim konflikcie.

Według O'Hanlona, rząd amerykański ma jednak wciąż "wystarczającą dźwignię nacisku" na reżim Mubaraka i Suleimana, w postaci paromiliardowej pomocy dla Egiptu i współpracy wywiadów obu państw, aby zmusić go do dalszych ustępstw, zgodnych z aspiracjami społeczeństwa.

Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)

tzal/ mc/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)