Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

W Lesie Kabackim odprawiono mszę św. w intencji ofiar katastrofy lotniczej sprzed 20 lat

0
Podziel się:

Kilkadziesiąt osób - rodziny i przyjaciele
ofiar, pracownicy LOT-u, a także okoliczni mieszkańcy - wzięło
udział w mszy św. w intencji ofiar katastrofy lotniczej w Lesie
Kabackim. W środę mija 20. rocznica tej największej w historii
polskiego lotnictwa cywilnego tragedii.

Kilkadziesiąt osób - rodziny i przyjaciele ofiar, pracownicy LOT-u, a także okoliczni mieszkańcy - wzięło udział w mszy św. w intencji ofiar katastrofy lotniczej w Lesie Kabackim. W środę mija 20. rocznica tej największej w historii polskiego lotnictwa cywilnego tragedii.

Msza odprawiona została w miejscu katastrofy, w lesie, gdzie znajduje się krzyż upamiętniający ofiary. "Jestem tu co roku. Modlę się o spokój duszy najbliższej osoby, która zginęła w tym wypadku" - powiedziała PAP jedna z uczestniczek mszy.

Dokładnie 20 lat temu, 9 maja 1987 roku, należący do Polskich Linii Lotniczych LOT samolot IŁ-62M "Tadeusz Kościuszko" rozbił się w Lesie Kabackim. Wszyscy znajdujący się na pokładzie - 183 osoby - zginęli. Przyczyną tragedii była wadliwa konstrukcja silnika wyprodukowanej w ZSRR maszyny.

"To był ogromny wybuch i czarna chmura dymu. Zorientowaliśmy się, że coś się stało z samolotem. Wsiedliśmy w samochód i przyjechaliśmy tu" - powiedział PAP w środę Bernard Zabłocki, który wtedy wypoczywał w okolicy Lasu Kabackiego. "To był makabryczny widok: leżały tutaj kawałki blachy, koła od samolotu, na drzewach wisiały setki ubrań, porozrzucane były jakieś bagaże, widziałem też nadpalone ludzkie ciało" - wspominał.

"Chcieliśmy pomóc, ale nie było żadnych rannych" - dodał Zabłocki.

"Byłem blisko. Ruszyłem, żeby pomóc, ale mniej więcej po godzinie od wybuchu, gdy dotarłem w pobliże katastrofy, wszystko było już zagrodzone i wojsko nikogo nie wpuszczało" - powiedział PAP inny świadek katastrofy, Tadeusz Janek.

"W tamtych czasach pracowałem już w LOT. Kiedyś latałem tymi samolotami. Kapitana Pawlaczyka (pilota samolotu - PAP) znałem raczej z widzenia, ja byłem z personelu technicznego, on z latającego" - powiedział PAP obecny na mszy pracownik LOT Andrzej Tomczak. "To moja trzecia msza w tej intencji, wcześniej przychodziłem tu w latach 80." - dodaje Tomczak.

Jedną z pierwszych osób na miejscu katastrofy był dziennikarz PAP Wiesław Sąsiadowicz. "Tego dnia jechałem samochodem do domu w Natolinie. Po godz. 11, będąc na wzniesieniu ulicy ujrzałem z odległości około kilometra od Lasu Kabackiego, potężny grzyb ognia i czarnego dymu nad drzewami. W pierwszym momencie pomyślałem o wybuchu amunicji w jednostce w Pyrach, ale też o biegnącej nad lasem drodze "dolotu" na Okęcie" - wspomina dziennikarz.

"Wjechałem autem w leśny dukt, potem biegiem dotarłem do wskazanego mi przez przerażonego rowerzystę miejsca. Widok był straszny. Na końcu wyciętego wśród drzew pasa stał dymiący wrak samolotu bez skrzydeł, mocno porozbijany. Wokół, na gałęziach drzew, rozrzucone szczątki bagażu i ciał, a wszystko palące się białym, jasnym płomieniem" - mówi Sąsiadowicz. Jak wspomina, na miejscu tragedii byli już żołnierze z jednostki z Pyr, stopniowo przybywały karetki pogotowia i wozy straży pożarnej.

"Nie zapomnę, jak grupa pielęgniarek podeszła do wraku IŁA-62, wołając daremnie: +Czy ktoś potrzebuje pomocy?+. Przybyli helikopterem umundurowani przedstawiciele LOT płakali" - opowiada.

"Nie było wówczas komórek, więc pojechałem do redakcji nadać relację. Kiedy po około dwóch godzinach byłem ponownie w Lesie Kabackim, wrak "Tadeusza Kościuszki" był już zupełnym rumowiskiem. Trwało dogaszanie, zaczęły się pierwsze badania prowadzone przez ekspertów - mówi Sąsiadowicz.(PAP)

lzu/ saw/ malk/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)