Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Zdzisław Najder: Informowaliśmy rodaków, jaka może być Polska

0
Podziel się:

Starałem się przygotować rodaków na "moment otwarcia", prowadziłem np.
audycje o integracji europejskiej i o ruchu związkowym. Nie stwarzając fałszywych złudzeń, do
niczego nie namawiając, RWE informowało, jaka może być Polska - mówi PAP prof. Zdzisław Najder.

Starałem się przygotować rodaków na "moment otwarcia", prowadziłem np. audycje o integracji europejskiej i o ruchu związkowym. Nie stwarzając fałszywych złudzeń, do niczego nie namawiając, RWE informowało, jaka może być Polska - mówi PAP prof. Zdzisław Najder.

W latach 1982-1987 prof. Zdzisław Najder był dyrektorem Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa.

PAP: W jakich okolicznościach powstała Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa?

Zdzisław Najder: Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa powstawała etapami, tworzyło ją środowisko polskich emigrantów politycznych w USA i Anglii. Idea utworzenia rozgłośni nadającej do krajów opanowanych przez komunistów była prawdopodobnie pomysłem Centralnej Agencji Wywiadowczej Stanów Zjednoczonych. Do pierwszego zespołu rozgłośni weszli przedwojenni pracownicy Polskiego Radia, a także ludzie, którzy nabyli doświadczenia w BBC i Polskim Radio Madryt. Większość stanowili byli żołnierze i oficerowie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i Armii Krajowej. W 1952 r. radio nazywało się początkowo Głos Wolnej Polski. Później przemianowano wszystkie bratnie rozgłośnie na Radio Wolna Europa. Nazwa szczęśliwie sugerowała, że Europa jest jednością i cały kontynent stara się być wolny.

PAP: Które audycje były najbardziej popularne?

Z.N.: Na pewno dziennik. Kiedy się w Polsce coś ważnego działo, jak wydarzenia letnie 1956 r., to RWE stawało się głównym źródłem informacji i słuchały go miliony. Trzeba pamiętać, że prasa i radio w Polsce były wówczas surowo cenzurowane.

Z biegiem lat program się rozbudowywał. Kiedy przyszedłem do radia 30 lat temu, blok trwał 4 godziny. Poza +Dziennikiem+ i +Komentarzami+ bardzo popularną audycją były +Fakty, wydarzenia, opinie+, +Panorama+, a także dłuższe programy, np. sprawozdania z podróży papieża Jana Pawła II czy wspomnienia polskich emigrantów politycznych. Rewelacją było w 1953 r. nadawanie rozmów z Józefem Światło, wysokim funkcjonariuszem Ministerstwa Bezpieczeństwa, który uciekł na Zachód. Informował opinię publiczną o tym, jak funkcjonuje w Polsce bezpieka, kogo śledzi oraz jakie są rozgrywki na szczytach partii. Jego audycje cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem.

PAP: Jaką rolę odgrywało RWE w zakresie krzewienia kultury?

Z.N.: Na początku działalności radia składnik kulturalny był bardzo bogaty. Radio nadawało piosenki, transmisje z przedstawień teatrów emigracyjnych, zwłaszcza w Londynie. Lata 50. i 60. to okres, kiedy na emigracji żyli jeszcze znakomici polscy radiowcy i artyści. Ich głosy, jak głos. np. genialnego sprawozdawcy sportowego Wojciecha Trojanowskiego, były powszechnie znane. Wielu poetów i pisarzy, którzy publikowali w Polsce przed 1939 r., jak np. Kazimierz Wierzyński i Jan Lechoń, brało udział w audycjach RWE. Radio miało dosyć obfity budżet, stąd +podtrzymywało+ niektórych pisarzy. Podpisano np. umowę z Witoldem Gombrowiczem, który napisał cykl dla radia, jednak w pełni nie został on wykorzystany.

Kiedy przyszedłem do radia w 1982 r. dział kulturalny był nieco uboższy, bo literatura i kultura emigracyjna stała się uboższa; ludzie umierali. Czesław Miłosz nie chciał współpracować z RWE; inaczej było np. z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim. Nadawaliśmy natomiast liczne teksty z tzw. drugiego obiegu w kraju. Słowem pomagaliśmy w omijaniu cenzury. Korzystałem też z faktu, że po wprowadzeniu stanu wojennego nastąpiła prawdziwa eksplozja podziemnych pism, także o charakterze kulturalnym. A Jacek Kaczmarski znalazł się za granicą, nie miał co ze sobą zrobić i go z pewnym trudem namówiłem do współpracy.

PAP: Jak wyglądały Państwa relacje z amerykańską dyrekcją?

Z.N.: Stosunki między zespołem Rozgłośni Polskiej RWE a Amerykanami nie były proste. Teoretycznie rozgłośnia miała swobodę w kształtowaniu swojego programu, centralnie były opracowywane tylko informacje "Dziennika". Były ogólne wytyczne dotyczące pracy w radiu, do których należało się stosować: nie wolno było do niczego namawiać, podżegać do buntów.

Przez wiele lat specjalnym problemem była nasza zachodnia granica. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania nie uznawały granicy zachodniej na Odrze i Nysie Łużyckiej aż do 1970 r., kiedy PRL i RFN zawarły tzw. układ o granicach. Przedtem przez 18 lat na temat tej granicy nie można było mówić. Zespół nawet groził strajkiem. Jan Nowak-Jeziorański starał się obchodzić zakaz w ten sposób, że radio przytaczało wypowiedzi działaczy Polonii amerykańskiej albo rządu emigracyjnego w Londynie.

Przez 24 godziny na dobę prowadzono monitoring nadawanych przez Rozgłośnię Polską tekstów, sprawdzało je biuro nazywane przez nas +cenzorami+. Oceniano audycje pod kątem poziomu merytorycznego i zgodności z instrukcjami. Tu było pole do różnych interpretacji tych instrukcji. Kiedy zostałem dyrektorem Rozgłośni Polskiej, odkryłem, że RWE nigdy nie nadało tekstu poradnika Polskiego Porozumienia Niepodległościowego "Obywatel a Służba Bezpieczeństwa" z 1977 r. autorstwa Jana Olszewskiego. Okazało się, że mój poprzednik Zygmunt Michałowski uznał ten tekst za udzielanie instrukcji. W rzeczywistości był to podręcznik czytania kodeksu karnego w PRL, wskazówki dla ludzi, jak interpretować prawo.

Amerykanie mieli zmienne wizje wydarzeń w Polsce. W latach 80. byli pełni entuzjazmu dla Solidarności i roli papieża Jana Pawła II. W roku 1986 Departament Stanu stał się bardziej sceptyczny co do możliwości Solidarności i z mniejszym entuzjazmem patrzył na to, że nadajemy wszystkie komunikaty Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej oraz Episkopatu Polski. Uważano, że to nas uzależnia. To była przyczyna konfliktu między górą a mną jako dyrektorem.

PAP: Jak władza PRL zwalczała RWE?

Z.N.: Jeżeli ktoś słuchał RWE i rozpowszechniał te informacje ustnie albo pisemnie to - na mocy kodeksu karnego PRL - mógł być aresztowany. Były przypadki karania więzieniem za rozsiewanie "fałszywych" informacji, które szkalowały Polskę Ludową oraz nawoływały do łamania prawa. Samo słuchanie RWE nie mogło być karane, jednak władze próbowały je uniemożliwić. Audycje były zagłuszane, zarówno te na falach średnich (słyszane w Polsce zachodniej), jak i te na falach krótkich. Władze PRL wydawały mnóstwo pieniędzy na budowę stacji zagłuszających, które pochłaniały bardzo dużo energii elektrycznej.

PAP: Jaka była rola RWE w informowaniu o przełomowych wydarzeniach w Polsce?

Z.N.: Sądzę, że olbrzymia. Radio nadawało praktycznie przez całą dobę i starało się dotrzeć do słuchaczy z informacjami jak najszybciej, np. podczas manifestacji, strajków, demonstracji. W odróżnieniu od BBC czy Głosu Ameryki, Rozgłośnia Polska specjalizowała się w nadawaniu audycji o sprawach polskich. Kiedy wybuchł strajk w Stoczni Gdańskiej, setki tysięcy Polaków było "przylepionych" do radia. Redaktorzy RWE mieli dużą pracę do wykonania, aby z masy wiadomości od zagranicznych dziennikarzy, turystów i innych wyłowić to, co sprawdzone i najważniejsze. Plotek krążyło mnóstwo, np. w grudniu 1981 r., że Tadeusz Mazowiecki został zastrzelony na progu własnego mieszkania.

PAP: W jaki sposób RWE uzyskiwała informacje?

Z.N.: RWE korzystała z zachodnich dziennikarzy przebywających w kraju, pracujących dla różnych pism i agencji informacyjnych. Indywidualne kontakty z dziennikarzami miały dwojaki charakter: zawodowy i przyjacielski. Utrzymywaliśmy nieoficjalne kontakty z dyplomatami, np. personel ambasady francuskiej w Warszawie dostarczał nam wiele sprawdzonych i wiarygodnych informacji podczas stanu wojennego.

Od 1976 r. rozwijała się w Polsce prasa podziemna, m.in. Biuletyn KOR-u. Prasa ta docierała na Zachód rozmaitymi kanałami. Dla mnie najbardziej cenne były kościelne komunikaty, które dostawaliśmy przez Radio Watykan. Uzyskiwaliśmy je także przez osobiste kontakty z hierarchami kościelnymi.

Informatorami byli także ochotnicy, np. ludzie przekazujący informacje uzyskane podczas rozmów telefonicznych z rodziną, kierowcy ciężarówek i podróżnicy. Wielu do nas dzwoniło. W stanie wojennym telefony wyłączono, choć początkowo władze zapomniały wyłączyć telefaksów. Np. Reuters nadawał przez telefaksy informacje, jak wygląda warszawska ulica.

Istniała zasada, że aby podać informację jako fakt, potrzebne były dwa niezależne od siebie źródła. Trzeba było przy tym uważać, aby nie ujawnić źródeł informacji.

PAP: Jakie stosunki łączyły RWE z opozycją demokratyczną w kraju?

Z.N.: Sam byłem w tej opozycji czynny, byłem też w Stoczni Gdańskiej podczas strajku w sierpniu 1980. A kiedy przyszedłem do radia, byłem jedyną osobą, która znała osobiście członków KOR-u i przywódców Solidarności. Sądzę, że m.in. tym zasłużyłem sobie na karę śmierci.

Pod koniec 1981 r. na emigracji znalazło się kilku ludzi, którzy działali w Polsce w opozycji, np. Bohdan Cywiński i Mirosław Chojecki, i parę osób z Biura Zagranicznego Solidarności. Natychmiast nawiązaliśmy z nimi kontakt. Nasze audycje dotyczyły m.in. działalności biura. Wykorzystywałem znajomości z członkami Solidarności. Byłem doradcą Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej "S".

Od jesieni 1976, od czasu wyłonienia się jawnej opozycji w Polsce, radio nadawało komunikaty na bieżąco. Kuroń i jego współpracownicy przekazywali nam informacje telefonicznie. Środowisko KOR-u było najlepiej zorganizowane, działało sprawniej niż - równie ofiarny - Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Członkowie ROPCiO mieli mniej wyrobionych kontaktów za granicą. Jeszcze mniej miała Konfederacja Polski Niepodległej.

Kontakty z opozycją utrudniała SB, która tworzyła fałszywe, pseudo-podziemne pisma. Trzeba było na nie szczególnie uważać.

PAP: W jakim stopniu RWE chroniła Polskę przed sowietyzacją?

Z.N.: Istnieje pojęcie homo sovieticus, popularne w prasie emigracyjnej. Czy obywatele PRL-u dali się zsowietyzować? I tak, i nie. Sądzę, że Polacy świadomie stawiali opór sowietyzacji, np. byliśmy jedynym państwem bloku komunistycznego, gdzie nie przeprowadzono kolektywizacji rolnictwa. Polacy mieli także ogromną emigrację zarobkową i polityczną, co powodowało, że nie byliśmy całkowicie zamknięci dla świata. Wiedzieliśmy, że jest rząd emigracyjny w Londynie, co u części Polaków podtrzymywało nadzieję, że system się może zmienić.

Pamiętam, że w latach 50. byliśmy z jednej strony "społeczeństwem walczącym" - dziesiątki tysięcy Polaków siedziało wówczas w więzieniach albo było w jakiś sposób prześladowanych. Wyrzucono z majątków ziemian, tępiono tzw. prywatną inicjatywę, czyli przedsiębiorców, z aptekarzami włącznie. Jednak w tym samym czasie większość moich kolegów uniwersyteckich należała do organizacji młodzieżowych kierowanych przez komunistów, na spotkaniach chętnie śpiewali radzieckie piosenki. Do buntu w 1956 r. toczył się niebezpieczny wyścig o to, czy młodzież trwale ulegnie kuszeniu przez władzę. Nigdy nie żałowano na nią pieniędzy, organizowano obozy, dawano mieszkania, umożliwiano szybkie kariery. To była ogromna, masowa pułapka. Jednocześnie ci, którzy stawiali zdecydowany opór, byli tępieni i prześladowani, aby przestraszyć ogół.

Później, z latami, przyzwyczajaliśmy się powoli po prostu do PRL-owskiego stylu życia. Myślę, że w jakimś stopniu zbiorowo ulegaliśmy nie tyle sowietyzacji, co skłonności do uważania tamtej niby-Polski za Polskę właściwą. I do powszechnej bylejakości, i do tolerowania wschodnich obyczajów. W II Rzeczpospolitej widok pijanego żołnierza był czymś zupełnie niesłychanym. W PRL przyzwyczailiśmy się, że żołnierz na przepustce chodzi zalany.

Ale wybuch Solidarności odwrócił te tendencje. I w roku 1989 okazało się, że Polacy są przygotowani do zmiany ustroju, że nie pogodzili się z tym, jak było wcześniej. Wielu emigrantów było zaniepokojonych losami kraju, obawiali się "cichej sowietyzacji".

Niewątpliwie Rozgłośnia Polska RWE miała potężny wkład w przypominanie Polakom, że ich kraj był kiedyś niepodległy i w przyszłości znów może być wolny. Niewielu zapewne zdaje sobie sprawę, jaką rolę dla przeciętnego Polaka odgrywało słyszenie głosu gen. Andersa, który opowiadał na antenie RWE o swoim życiu, o wyprowadzeniu tysięcy Polaków z ZSRS na wolność.

Starałem się najwięcej trudu włożyć w to, aby przygotować rodaków na "moment otwarcia", prowadziłem np. audycje o integracji europejskiej i ruchu związkowym. Rola RWE polegała na tym, aby nie stwarzając fałszywych złudzeń, do niczego nie namawiając, informować, jaka może być Polska.

PAP: Czy współczesna Polska spełniła Pana marzenia o niepodległej ojczyźnie?

Z.N.: Nigdy nie będziemy żyć w kraju doskonałym. Urodziłem się w II Rzeczypospolitej i z tym państwem się identyfikuję. Mam świadomość tego, że to było państwo z wadami, ale bez kompleksów. Nikomu nie musieliśmy się tłumaczyć z tego, co robiliśmy. Wiedzieliśmy, że nie byliśmy doskonali, że w Polsce było mnóstwo tzw. rachunków krzywd, że Polskę Niepodległą musimy ulepszać.

Dzisiaj, mimo że jesteśmy wolni i zależymy wyłącznie od siebie, a żaden żandarm nie mówi polskiemu dziecku, w jakim języku ma się modlić, są tacy, co przestrzegają przed europeizacją kraju. A przecież niemowlęta nie będą mówiły europejskim językiem, bo on nie istnieje. Polskość to jest forma europejskości. Otwiera się natomiast przed nami szansa, możemy współkształtować społeczność międzynarodową, która nie zamierza się wzajemnie mordować. To wielki wynalazek, że Europejczycy sami sobie odebrali narzędzia przemocy.

Mam tylko jedno zastrzeżenie do dzisiejszej Polski. Uważam, że nie wykorzystuje w pełni swoich możliwości. Kiedy zestawiam osiągnięcia dwudziestu lat II Rzeczpospolitej z osiągnięciami dwóch dekad III Rzeczpospolitej, to widzę, że w latach 1918-1939 zrobiono znacznie więcej. Mieliśmy technikę, np. przemysł samolotowy, architekturę i wiele dziedzin nauki na światowym poziomie. Teraz mamy większe możliwości, a jakby mniejszą wolę i umiejętność ich wykorzystania.

Rozmawiał Waldemar Kowalski (PAP)

wmk/ hes/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)