W trakcie jednej z telewizyjnych debat na temat problemu posła Palikota, jego umiarkowany kolega Eugeniusz Kłopotek niespodziewanie dla samego siebie odkrył, jak poskromić niesfornego posła - przemocą.
Przypomniał sobie, że kilka lat temu dwóch zaciekle zwaśnionych radnych z Andrychowa stoczyło pojedynek bokserski, który miał upuścić z nich krwi i pary. Żartobliwe zaproponował to samo rozwiązanie w przypadku parlamentarzysty PO, co rozbawiło pozostałych dyskutantów.
_ - Ale jak to: Palikot na ringu z Gęsicką!? _
No i niby słusznie. Obrażona posłanka deklarowała przecież, że kontrowersyjny parlamentarzysta jest jej zbyt ohydny, by miała spotkać się z nim nawet na sali sądowej, a co dopiero w ringu! Poza tym jest kobietą, więc przed starciem PiS zasłoniłoby ją własna piersią - nawet jeśli z drugiego szeregu miałaby wtedy wystawać jej głowa.
ZOBACZ TAKŻE:
Jednak porzucenie koncepcji walki bokserskiej to strategiczny błąd opozycji. Bo, gdy spojrzeć na Palikota, jego kolorowe marynarki, nonszalanckie szale i erotyczne gadżety, to okazuje się, że Gęsicka miałaby wielkie szanse, by legalnie ukatrupić tego gadatliwego eleganta tak chętnie wmawiającego innym homoseksualizm.
Już to sobie wyobrażam: wchodzą do hali pełnej rozwrzeszczanych wyborców, a spiker tubalnym głosem wyczytuje przedstawia zawodników:
_ W prawym narożniku i pastelowym żakiecie była minister rozwoju regionalnego, oskarżona o prostytucję podpora opozycji Graaażżżyyynnnaaa Dooootaaaacjaaa Gęęęssiiiccckkkaaaa!!! W lewym narożniku różowej marynarce, szef komisji przyjazne państwo i niezgrabny błazen rządu Jaaanussssszzz wiiiibrrraaaatoooor Paaaliiiiikooooot!!!. _
Takie nowatorskie, a zarazem konserwatywne forum bezpośredniej wymiany poglądów mogłoby przybrać formę stałą. Pomysł możliwy do zrealizowania, bo dwójek w nienawiści nie brakuje.
Pierwsi na ring mogliby wyjść premier i prezydent. Już przecież raz Kaczyński trzasnął Tuska w plery tak, że aż cała Bruksela zatrzeszczała.
W następną niedzielę starliby się Olejniczak i Napieralski - zobaczylibyśmy kto, komu lewym sierpowym wybiłby kły i stępił pazury.
Potem Kurski vs Schetyna - dwa pitbulle, które do tej pory tylko się obwąchują.
Następnie Niesiołowski z bratem prezydenta, a potem Gęsicka po walce z Palikotem mogłaby się brać za Bieńkowską.
Byliby jednak tacy, którzy w miejscu przeciwnika mieliby wakat. No bo co zrobić z Kaliszem, w którego wadze nikt w parlamencie nie chodzi albo z premierem Pawlakiem, który i bez oponenta balansuje na krawędzi ucieczki w samego siebie?
Czy byłoby fair? Nie wiadomo, bo przecież zostaje jeszcze kusząca ewentualność bicia poniżej pasa. Na pewno walki toczyłyby się ku uciesze narodu - widzów byłoby na pęczki.
Sądzę, że do politycznego ringu nie przyciągałaby ludzi perwersyjna przyjemność z oglądania jak cierpią ci, którzy przy każdych wyborach ładują ich w trąbę. Chodzilibyśmy tam zobaczyć akty pojednania, bo przecież sport uczy szacunku dla przeciwnika.
Może właśnie wtedy, gdy strach przed pobiciem i szacunek dla oponenta powstrzymywałyby przed polityczna hucpą, skończyłby się idiotyczne tematy zastępcze, a zaczęła poważna publiczna debata, na przykład o gospodarce. I po jakimś czasie okazałoby się, że Gienek, co strzelił w dziób sąsiada Staszka, poszedł go przeprosić.
- _ Stasiu _ - ukorzyłby się przed kolegą, mnąc czapkę w zniszczonych dłoniach robotnika. - _ Ja wtedy nie wiedziałem, co to konwergencja. Ja myślałem, że ty chcesz mnie czymś zarazić... _
Autor jest dziennikarzem Money.pl