Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Do Jeremiego Mordasewicza, eksperta PKPP Lewiatan : Czy metody Komisji Europejskiej stosowane w walce z otyłością przyniosą rezultaty, czy tylko zaszkodzą przedsiębiorcom i konsumentom?

0
Podziel się:
Do Jeremiego Mordasewicza, eksperta PKPP Lewiatan
: Czy metody Komisji Europejskiej stosowane w walce z otyłością przyniosą rezultaty, czy tylko zaszkodzą przedsiębiorcom i konsumentom?

Money.pl: Komisja Europejska walczy z otyłością ludzi. Chce zmusić producentów do znakowania czerwonym, ostrzegawczym kolorem żywności tłustej, słodkiej i wysokokalorycznej. Ludzie ze strachu przed czerwonym kolorem przerzucą się na kiełki sojowe? Jeremi Mordasewicz: Nie sądzę, ale na pewno takie pomysły są bardzo niekorzystne dla przedsiębiorców. Już dziś skarżą się, że znakowanie towarów w zgodzie ze wszystkimi normami jest bardzo uciążliwe, tym bardziej, jeśli eksportują je do różnych krajów i trzeba to robić w wielu językach. Jeszcze bardziej skomplikowana jest sprawa jest ze znakowaniem żywności. O ile stosunkowo łatwo wprowadzić dodatkowe symbole na paczce chipsów, to jak to zrobić w przypadku dań serwowanych w restauracji? Jak piekarze mają znakować pączki?

Money.pl: Druga propozycja to potraktowanie chipsów, czekolady, hamburgerów jak papierosów, czyli zakaz reklamy i wyższe podatki. Taka metoda wyszczupli Europejczyków, czy tylko ich portfele? J.M.: W Europie mamy do czynienia z problemem otyłości i ja go wcale nie bagatelizuję. Wydatki wszystkich państw na służbę zdrowia są monstrualne, a część z tych pieniędzy idzie właśnie na leczenie otyłych. Są oni narażeni na znacznie większą liczbę chorób, niż osoby zdrowo się odżywiające i dbające o siebie. W dodatku skoro chorują, to są obciążeniem dla swoich pracodawców. Dlatego to bardzo poważny problem. Mimo to uważam, że zwiększanie obciążeń przedsiębiorcom nic tu nie da. Ludzie nie schudną od wyższych podatków, a powstaną tylko dodatkowe problemy dla przedsiębiorców? Jak znakować jedzenie podawane w restauracji?

Money.pl: Można wprowadzić nakaz, żeby kelner informował, iż zamówiony właśnie schabowy zawiera tyle kalorii i tyle tłuszczu. J.M.: Zaczynamy ironizować, ale to świadczy tylko o tym, jak te pomysły są nieżyciowe. Jak mała piekarenka ma oznaczyć sernik, który trafia do sklepu, jak ma precyzyjnie określić, ile dzisiejsze wypieki mają tłuszczu, czy kalorii? Nie tędy droga! Należy uświadamiać ludzi, zachęcać ich do zdrowego trybu życia. Poza tym można ich karać finansowo. Osoby, które są otyłe, płacą wyższe składki ubezpieczeniowe. W ten sposób finansują swoje przyszłe leczenie - nie obciążają innych współubezpieczonych.

Money.pl: Ale czy to będzie kara, jak Pan to nazwał? Może to wzięcie odpowiedzialności za swoje czyny? Jeśli jestem gruby, palę papierosy i w dodatku nic nie chcę w swoim życiu zmieniać, to płacę więcej, bo zapewne częściej będę korzystał z kosztownego leczenia. J.M.: Rzeczywiście źle się wyraziłem - to nie kara, tylko odpowiedzialność za siebie i sprawiedliwe rozłożenie ryzyka między ubezpieczonymi. A właśnie takie regulacje, jak propozycja Komisji Europejskiej, prowadzą do tego, że ludzie w co raz mniejszym stopniu są za siebie odpowiedzialni. Ingerencja w nasze życie idzie zbyt daleko. Obciążani finansowo mają być nie ci, którzy prowadzą niezdrowy tryb życia, ale ci, którzy produkują żywność! A po co ludziom ograniczać wolność? Jeśli ktoś jest szczupły, prowadzi aktywny tryb życia, to dlaczego karać go za zjedzenie czekolady od czasu do czasu?

Money.pl: No właśnie - jeśli przez wyższe podatki niezdrowe artykuły zdrożeją, to więcej zapłacą za nie także ci, którzy używają ich z umiarem. J.M.: Mógłbym zrozumieć sprawiedliwsze rozłożenie ryzyka w systemie ubezpieczeń, ale nie karanie wszystkich za to, że część społeczeństwa jest otyła. Istnieją różne składki na ubezpieczenie OC kierowców - piraci drogowi, którzy powodują wiele stłuczek i wypadków płacą więcej niż ci, którzy nie powodują zagrożenia i strat na drogach. Podobny model można by zastosować w ubezpieczeniach zdrowotnych.

Money.pl: A tak szczerze, nie lubi Pan czasem przekąsić pączka, albo zjeść niezdrowego, tłustego steka? J.M.: Lubię. Ale i tak nie mam nadwagi. Mam 183 centymetry wzrostu i ważę 80 kilogramów. Myślę więc, że zjedzenie czegoś niezdrowego od czasu do czasu nie jest zagrożeniem. Ważne jest, co się je, ale także, jaki styl życia się prowadzi. Ruch jest potrzebny. Więcej grzechów kulinarnych uchodzi osobom, które spędzają trochę czasu na korcie tenisowym, na nartach, czy na bieganiu. Liczy się efekt - aktywni ludzie nie są otyli.

Money.pl: Wszystko przecież jest dla ludzi. J.M.: Właśnie. Dlatego należy oddziaływać na tych, którzy nie potrafią z różnych rzeczy korzystać z umiarem i jedzą za dużo, a nie karać równo wszystkich.

Pytał: Bartosz Chochołowski

wiadomości
wywiad
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)