Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jarosław Jakimczyk
|

Jakimczyk: Kaczyński nie ma lekko z mediami

0
Podziel się:

Po wydarzeniach z ostatnich dni nadszedł czas, by powiedzieć to wreszcie otwarcie: od czasu słynnej "wojny na górze" w 1990 r. Jarosław Kaczyński i jego polityczne otoczenie nie mieli lekkiego życia z mediami.

Jakimczyk: Kaczyński nie ma lekko z mediami

Na każdym kroku spotykała ich surowa i bezpardonowa krytyka, która jaskrawo kontrastowała z taryfą ulgową stosowaną wobec polityków ówczesnej Unii Demokratycznej (Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek czy śp. Jacek Kuroń)
, Kongresu Liberalno-Demokratycznego czy postkomunistycznej SdRP (Aleksander Kwaśniewski). Prym w takim zagłaskiwaniu z jednej strony i flekowaniu z drugiej wiodła "Gazeta Wyborcza", która w tamtym czasach dzierżyła niepodzielny rząd dusz w Polsce. Większość mediów, czy to tradycyjnych czy elektronicznych, powtarzała bezkrytycznie za "GW" zarzuty wobec Kaczyńskiego i jego ówczesnej partii Porozumienia Centrum. Tak z grubsza wyglądał obraz relacji dzisiejszego premiera z grupą mediów nadających ton w debacie publicznej przed 16-13 laty.

Oczywiście podział prawicy "przez pączkowanie" w 1993 r. i następnie jej zniknięcie z parlamentu na całą kadencję po druzgocącej klęsce wyborczej nie były jedynie zasługą mediów niechętnych Kaczyńskiemu czy innym politykom prawej strony polskiej sceny politycznej. Tamto upokorzenie prawica zawdzięczała głównie sobie i swojej swarliwości. Od tamtego czasu minęła cała epoka po drodze ze wzlotem i upadkiem AWS, który powinien być dla Kaczyńskiego i prawicy wieczną przestrogą, jak nie należy uprawiać polityki.

AWS jednak nigdy nie miał pełni władzy w Polsce z własnym prezydentem włącznie i krytycznie życzliwym sobie prezesem telewizji publicznej. AWS w przeciwieństwie do PiS jedynie nieumiejętnie zabiegał o względy mediów. Nie toczył zaś z nimi wojny.

Przedsmakiem dzisiejszej kampanii wojennej PiS kontra TVN jest historia śledztwa przeciwko dwóm dziennikarzom "Rzeczpospolitej" wszczętego w czasach, gdy Lech Kaczyński był ministrem sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. Powodem było wynikające z obsesyjnej diagnozy rzeczywistości podejrzenie Anny Marszałek i Bertolda Kittela o działanie na zlecenie służb specjalnych. Dzisiaj wiadomo już, że góra urodziła mysz, bo tak można jedynie ocenić jałowy trud grupy prokuratorów (ze Zbigniewem Wassermannem na czele) w udowodnienie karkołomnej tezy. Po tej kompromitującej wpadce środowisko braci Kaczyńskich powinno wyciągnąć stosowne wnioski i nie występować z oskarżeniami o spisek wobec TVN.

W przypadku tzw. taśm prawdy (idiotyczny termin wymyślony na określenie nagranie rozmowy Adama Lipińskiego z Renatą Beger) należałoby raczej zadać sobie inne pytania: czy zarejestrowany kamerą obraz jest fałszywy, spreparowany czy też prawdziwy. Jeśli nie jest to montaż, a takiego zarzutu nikt nie podnosi do tej pory, to nawet jeśli byłoby to nagranie zrealizowane przy pomocy sprzętu wykorzystywanego zwykle przez służby specjalne (na to może pośrednio wskazywać zarówno czarno-biały, a nie kolorowy obraz oraz dość dziwne zawężenie kadru w kamerze, tak jakby filmowano z jakiegoś przewodu czy innej wąskiej gardzieli), to nie podważa to wiarygodności nagrania.

Bo co to zmienia w ocenie moralno-etycznej czy prawno-procesowej? Nie jest przecież ważne przed sądem, czy świadkiem przestępstwa była postronna osoba czy raczej funkcjonariusz organów ścigania, który dokonał np. prowokacji policyjnej w postacji zakupu kontrolowanego. Wskazywanie na służby specjalne, który miałyby stać za prowokacją dziennikarską TVN i których udział w całym zamieszaniu, miałby podważyć rangę zarzutów o korupcję polityczną wobec PiS, jest próbą świadomego wprowadzenia w błąd opinii publicznej przez klasę polityczną. Trochę tak, jakbym będąc rozpoznanym przez świadków jako sprawca poważnego przestępstwa próbował podważyć wartość ich zeznań wykazując, że nie zapamiętali jakiego koloru miałem sznurówki w butach dopuszczając się karalnego czynu.

Wojna z prywatną telewizją, jaką w odpowiedzi na emisję w TVN zrealizowanego z ukrycia nagrania rozpoczął PiS, nie skończy się per saldo korzystnie dla partii rządzącej. Nie wydaje się bowiem realne, żeby rząd wzorem ekipy Władimira Putina przy pomocy usłużnych urzędników i sądów doprowadził do przejęcia kontroli nad TVN przez inną, mniej krytyczną wobec swych poczynań grupą medialną tak jak miało to miejsce kilka lat temu w Rosji z niezależną telewizją NTV Władimira Gusinskiego. Takie scenariusze rozwoju wypadków są u nas niemożliwe do spełnienia.

"W Polszcze jak kto chce, a musi, to na Rusi" - jak powiada dawne przysłowie. Gdyby - w co nie wierzę - nagle okazało się, że do TVN wkracza ABW, policja czy prokurator, żeby przeprowadzić przeszukania i zabezpieczyć ewentualne dowody na udział służb specjalnych (czytaj zlikwidowanych WSI) w zaaranżowaniu kompromituącej sytuacji z posłanką Beger w roli ikony uczciwości, to byłoby to krokiem samobójczym premiera Jarosława Kaczyńskiego. W 1961 r. ówczesny chadecki minister obrony Niemiec Zachodnich Franz-Josef Strauss też toczył spór z lewicowo-liberalnym tygodnikiem "Der Spiegel". Gdy w spór zaangażował kontrwywiad wojskowy MAD i w siedzibie hamburskiej redakcji przeprowadzono przeszukanie, a szef i wydawca tygodnika w jednej osobie Rudolf Augstein trafił nawet do więzienia pod kuriozalnym zarzutem, Strauss się skompromitował, a wiarygodność "Spiegla" wzrosła w odczuciu społecznym.

wiadomości
felieton
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)