Im bliżej wyborów, tym bardziej Józef Oleksy przypomina potwora z popularnych w latach 70. japońskich filmów o Godzilli. Rażony z coraz to nowej flanki krzyczy przeraźliwie, jak gdyby rozdzierające skargi mogły przestraszyć bądź wzruszyc jego politycznych adwersarzy i krytyków w mediach.
Gdy w grudniu ub.r. Sąd Lustracyjny uznał go kłamcę, stwierdzając, że nie przyznał się do tajnej współpracy z wywiadem wojskowym PRL, Oleksy skorzystał z przywilejów przysługujących mu jako marszałkowi Sejmu i wystąpił w TVP z dramatycznym oskarżeniem o "polityczną egzekucję" na jego osobie. Równie przejmująco lamentował, gdy krótko później zmuszony był przekazać laskę marszałkowskiej Włodzimierzowi Cimoszewiczowi.
Teraz znów miliony Polaków dobiegło dramatyczne wołanie Oleksego, który po tym, jak telewizja publiczna w programie "Misja specjalna" wyemitowała odcinek poświęcony interesom jego rodziny, wylał na TVP dosłowny kubeł pomyj zamiast odnieść się do meritum zarzutów dziennikarzy. Charakterystyczne jest, że ilekroć Oleksy wygłasza swe jeremiady utrzymane w starotestamentowym stylu, nigdy nie zapomni oświadczyć, że wszystko, co czyni, robi dla Polski, aby "rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej". Rzeczywistość nie poddaje się tym zaklęciom przewodniczącego.
Po latach rządów "żelaznego kanclerza" Leszka Millera i krótkim panowaniu "dziadzia Krzysia" (Krzysztofa Janika, który jako szef MSWiA używał takiego przydomku apelując do młodocianych letników o zachowanie ostrożności i rozsądku podczas skoków do wody) partia postkomunistów pod światłym przywództwem Europejczyka Józefa Oleksego zdaje się nieuchronnie zmierzać ku zagładzie.
Tymczasem przewodniczący SLD niczym niezłomny rycerz zapowiada, że jego partia pójdzie sama do wyborów. Dla premiera Marka Belki, który już od dłuższego czasu nie ukrywa swej frustracji coraz gorszą kondycją swej partii, stanowisko Oleksego "oznacza po prostu bezradność i jest potwierdzeniem faktu, że obecne kierownictwo Sojuszu nie jest w stanie niczego nowego zaproponować". "W rzeczywistości to czekanie na śmierć" - podsumował deklarację lidera SLD szef rządu w wywiadzie dla tygodnika "Polityka".
O tym, że Belce nie uśmiecha się tańcowanie w śmiertelnym korowodzie z SLD świadczą jego zupełnie jawne umizgi pod adresem nowej Partii Centrum, którą powołali przewodniczący Unii Wolności Władysław Frasyniuk z wicepremierem Jerzym Hausnerem. Według Romana Giertycha z LPR, gdyby premier przeszedł do pozaparlamentarnej opozycji, do partii, która jak Unia Wolności uzyskała w ostatnich wyborach 3 proc. głosów, byłaby to "rzecz niebywała, w demokracji niespotykana, absurdalna i groteskowa".
Inny aspekt tej sprawy dostrzegł lider Platformy Obywatelskiej Donald Tusk. "Marek Belka jest pierwszym w dziejach polski premierem, który jedną nogą jest w partii opozycyjnej" - stwierdził. Wygląda na to, że Belka chce jednocześnie mieć ciastko i zjeść ciastko. Na płynące ze strony prawicy sygnały, aby podał się do dymisji, odpowiedział, że z pewnością nie uczyni tego na wezwanie opozycji. Zapewnił natomiast, że gotów jest złożyć swój urząd, jeśli zaapelują do niego partie, które popierają jego gabinet. "No, powiedzmy, czasem popierają" - sprecyzował premier, nie wykluczając, że taki apel wystosuje do niego SLD. Sojusz tymczasem wie, że dalsze trwanie gabinetu Belki to jedyna gwarancja, że uda się w tym roku ratyfikować Traktat Konstytucyjny Unii Europejskiej, do którego partie prawicowe, faworyci zbliżających się wyborów, mają dużo bardziej sceptyczny stosunek.
"Premier zaczyna przypominać cyrkową woltyżerkę, podskakującą na grzbiecie rozpędzonego konia i wykonującą różnego rodzaju salta (...) Kiedyś mówiono o pewnym pośle, że kiedy idzie po schodach, to nie wiadomo, czy z nich schodzi, czy na nie wchodzi. To samo odnosi się do pana Belki" - żeby opisać hamletyczne rozterki szefa rządu Ludwik Dorn z PiS, niegdyś tłumacz literatury angielskiej, ratował się językiem krytyki teatru baletowego. Dylemat Belki jest tym silniejszy, że jako polityk nie miał on dotychczas okazji podejmować decyzji, które miałyby tak dalekosiężne skutki dla dalszej ewolucji demokracji w Polsce. Kwaśne nastroje premiera najlepiej oddaje wyznanie, na jakie zdobył się we wspomnianym dla "Polityki": "Oczywiście, mogę mieć wpływ na termin wyborów, ale zdaję sobie sprawę, że moje działanie może wprawdzie doprowadzić do wiosennych wyborów, ale także do paraliżu, kryzysu, bo to w istocie oznaczałyby owe trzy konstytucyjne kroki powoływania nowego rządu."
Belka, ściśle związany z obozem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, decydując się na wariant skutkujący przedwczesnymi wyborami, musi pamiętać również o tym, że bierze na siebie odpowiedzialność za los swego politycznego protektora. Klub PiS już zapowiedział bowiem, że jeżeli będą przedterminowe wybory, Prawo i Sprawiedliwość zamierza wszcząć procedurę odwołania ze stanowiska prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. "Wiąże się to z ustaleniami komisji badającej aferę Rywina i pozostałych komisji śledczych" - wyjaśnił rzecznik PiS eurodeputowany Adam Bielan.
Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"