Gdy Carol przyjechała z Broadstairs w Kencie na londyńską stację przy Liverpool Street, metro było już zamknięte - trwała ewakuacja. - "Powiedziano mi, że są problemy z napięciem. Dopiero później od ludzi dowiedziałam się o eksplozjach" - mówi wciąż roztrzęsiona kobieta. - "Najważniejsze, że jestem cała" - dodaje.
Kilka eksplozji wstrząsnęło w czwartek rano, w godzinach szczytu, londyńskim metrem. Są ofiary śmiertelne i - według różnych relacji - nawet do tysiąca rannych. Pod Liverpool Station wciąż stoją karetki pogotowia.
Władze mówią o "skoordynowanym ataku terrorystycznym". Do wybuchów doszło w pobliżu stacji, m.in. niedaleko londyńskiego City, a także w autobusie w centrum Londynu.
Transport w mieście jest sparaliżowany. Zamknięta jest cała sieć metra, nie jeżdżą autobusy w pierwszej, centralnej strefie miasta.
Mieszkańcy Londynu są nad podziw spokojni. Próbują na piechotę dostać się do domów - w strugach deszczu wędrują przez mosty. Sieć telekomunikacyjna jest przeciążona. W centrum Londynu nie działają telefony komórkowe.
Carol czekała w bufecie przy Liverpool Station, przy herbacie na koszt lokalu, wraz z dziesiątkami innych osób - pasażerami, którzy utknęli w drodze, oraz pracownikami londyńskich biur. Budynki w pobliżu stacji, gdzie doszło do eksplozji, zostały ewakuowane, a policja zamknęła większość ulic.
"Jechałem metrem na Old Street. Usłyszeliśmy huk, zwolniliśmy, ale pociąg się nie zatrzymał. Dopiero gdy wyszedłem ze stacji, zobaczyłem wozy policyjne..." - mówi siedzący obok Carol młody człowiek, który pracuje w jednym z biur w centrum Londynu.
"Kto to zrobił? Nie wiemy, kto to zrobił. Spytaj tych z G-8" - radzi 44-letni John.
Obecni przy Liverpool Station pracownicy biura prasowego londyńskiego przedsiębiorstwa transportowego nie mogą potwierdzić żadnych informacji o liczbie zabitych i rannych. "Wiemy tylko, że są ofiary śmiertelne" - przyznają.
Ludzie zgromadzeni przed Liverpool Station rozchwytywali popołudniowa gazetę "Evening Standard", która na pierwszej stronie pisze: "Bomby w metrze. Zginęli pasażerowie".
Gazeta zamieszcza relacje naocznych świadków, którzy opisują, jak pasażerowie wybijali okna w zadymionych wagonach. Ludzie, którzy wychodzili ze stacji Russel Square, mieli porozrywane ubrania i czarne od sadzy twarze.
Według dziennikarza ITN Bena Scotchbrooka, który jako jeden z pierwszych dziennikarzy przybył pod Liverpool Station, raczej nie było widać paniki. "Wszyscy byli spokojni. Policja szybko opanowała sytuację. Widziałem może dwie osoby, które były nieco roztrzęsione, ale paniki nie było" - powiedział PAP Scotchbrook.
Kolejnym wyzwaniem dla policji i władz Londynu będzie teraz pomoc londyńczykom w dotarciu do domów. Metro ruszy nieprędko.