Nałęcz: Lot rejsowy nie obniża prestiżu prezydenta

prof. Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego: Ta decyzja jest dyktowana zdrowym rozsądkiem. TU-154, który mógłby podołać tej trasie, nie jest jeszcze gotów do lotów i nie lata jeszcze w pułku z VIP-ami. Natomiast pozostałe maszyny, którymi dysponuje 36 Specjalny Pułk, mają zbyt mały zasięg i zwyczajnie nie nadają się do transatlantyckich podróży.

W związku z tym pozostały dwie opcje. Pierwszą był czarter samolotu od LOT-u, a drugą - lot samolotem rejsowym. Prezydent gdy usłyszał, że wyczarterowanie całego samolotu to wydatek około 600 tysięcy złotych, zdecydował, że poleci normalnym samolotem rejsowym.

Nie ucierpi. Wydaje mi się, że jeśli głowa państwa jest oszczędna, to tylko dobrze o niej świadczy i daje dobry przykład. Tym bardziej, że żyjemy w czasach, kiedy oszczędzanie jest szczególnie ważne.

Nie sądzę. Zresztą w ten sposób, lotami rejsowymi, podróżują głowy wielu państw i nie mają z tego powodu żadnych nieprzyjemności.

Prezydent bardzo dba o prestiż Polski, ale w tej sytuacji doszedł do wniosku, że lot samolotem rejsowym nie zaszkodzi wizerunkowi naszego kraju. Prezydent kazał sprawdzić, ile będzie kosztował normalny lot tej samej delegacji, bez jej uszczuplania i wyszło, że będzie taniej. Skoro więc można w ten sposób oszczędzić, to dlaczego by tego nie zrobić?

Nie ma w tym żadnego populizmu, bo rządowym samolotem i tak nie da się lecieć. Nie będzie więc sytuacji, że prezydent wybiera samolot rejsowy, gdy mógłby lecieć rządową maszyną. Jednak prezydent Komorowski zdecydował, że nie będzie sobie sztucznie dodawał powagi, ale bardzo wysokim kosztem, który ponieśliby podatnicy.

Nie sądzę, żeby trzeba było zmieniać umowę i żeby rząd źle wybrał. Proszę pamiętać, że najwięcej lotów nasi politycy odbywają w obrębie Europy i do takich podróży te maszyny świetnie się nadają.

Nie bez znaczenia są tutaj zapewne również koszty tego czarteru. Skoro wypożyczenie większej maszyny od LOT-u na jeden lot kosztowałoby 600 tysięcy złotych, to można sobie wyobrazić ile kosztowałby ich stały czarter. Tymczasem podróży transatlantyckich nasi politycy odbywają zaledwie kilka w ciągu roku, więc nie jest to problem, z którym nie można sobie doraźnie poradzić.

Rząd wziął te maszyny z oszczędności, trudno więc teraz oczekiwać, żeby rzucać za to kamieniami w premiera i ministrów. Dopóki nie ma innych rozwiązań, musimy sobie jakoś radzić.

Ale w końcu tę sprawę przesądzono i zmierza ona do zakończenia. Po katastrofie smoleńskiej opinia publiczna dojrzała do tego, żeby w zakupie nowych samolotów nie widzieć niepotrzebnego rozpasania i niepotrzebnych wydatków rządzących. To jest wydatek jak najbardziej konieczny i mam nadzieję, że w końcu zostanie dokonany.