Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jan Płaskoń
|

Płaskoń: Wiem, jak przeżyć wybory - trzeba stać w cieniu

0
Podziel się:

Meteorolodzy przewidują na weekend ulewy i burze, więc sondaż sugerujący, że frekwencja wyborcza przekroczy 80 proc. jest z pewnością wyrazem pobożnych życzeń.

Płaskoń: Wiem, jak przeżyć wybory - trzeba stać w cieniu

Tym bardziej, że inne badanie - przeprowadzone w tym samym czasie - wskazuje optymalnie na czterdzieści kilka procent. Tak duży rozrzut opinii publicznej sygnalizuje, że może ona spłatać w niedzielę podobnego figla, jak płata tegoroczna pogoda. Także w zakresie preferencji przy urnach.

Podczas sondowania okazało się, iż spora część elektoratu nie ma pojęcia, do której godziny będą otwarte lokale wyborcze, co w pewnym sensie podnosi wartość Bronisława Komorowskiego, który też nie wiedział.

Gdyby przepytać społeczeństwo na okoliczność gazu z łupków skalnych, ewentualnie rozgrzanych sędziów płci nadobnej, niewykluczone, że znalazłoby się ono bliżej strzelającego gafy kandydata, niż się krytykom ze sztabu Jarosława Kaczyńskiego wydaje. Podpowiadanie zatem Komorowskiemu, aby łykał geriavit jest poniekąd szydzeniem z wyborców, którzy notorycznie zapominają, jak przewieźli się na kolejnych obietnicach polityków i kolejny raz na nich głosują.

W kwestii pamięci fenomenalnie zachował się Włodzimierz Cimoszewicz. Zapominając aksjomatycznie, która to partia pięć lat temu załatwiła go w wyścigu do Pałacu i agitując dziś za Platformą, postąpił niczym matka Teresa. Zabrakło tylko znanej formułki _ ego te absolvo _.

Dociekanie przy tym, czy Cimoszewicz się zliberalizował, czy też odkrył w Komorowskim element lewicowy, jest pozbawione sensu. Zwłaszcza gdy część liderów lewicy nawołuje, żeby głosować na kogokolwiek, tylko nie na Grzegorza Napieralskiego, zaś Jarosław Kaczyński wygłasza tak populistyczne hasła, że Miller z Oleksym powinni czym prędzej wstąpić do PiS.

Po dobiegającej końca kampanii elektorat ma prawo czuć się skołowany, jaki nigdy dotąd. Jeśli dwa dni przed wyborami najważniejsi pretendenci do Pałacutoczą spór sądowy oraz polityczny o szpitale i prawie o nic więcej, to mniej świadomi wyborcy mogą pójść w niedzielę do lokali z przekonaniem, że wybierają ministra zdrowia, a nie prezydenta.

W polskim światku politycznym wszystko może się przecież zdarzyć. Niezastąpiony w chwytaniu prawą nogą lewego ucha Janusz Palikot przekonuje kilkadziesiąt tysięcy czytelników poważnego tygodnika, że tragedia pod Smoleńskiem odmieniła go od stóp po czuprynę. Kilka dni później w innym tytule tokuje, że perfidnie żartował, a po paru dniach na portalu internetowym dodaje, że robił jaja na pogrzebie, żeby zakpić z syfu w polityce, a przy okazji obnażyć miałkość mediów.

Nie należy oburzać się na Palikota, a tym bardziej żądać od Komorowskiego, żeby się odciął, czego daremnie oczekiwał w kampanii Jarosław Kaczyński. Palikot jest przecież za każdym razem prawdziwy. W przeciwieństwie do kumpli z partyjnego podwórka, którzy na widok kamer momentalnie wskakują w wyuczone role.

- _ Pan po której stronie stoi? _ - chciała się dowiedzieć reporterka TV podczas równoległych wieców Kaczyńskiego i Komorowskiego.

- _ W cieniu stoję, bo kawałek dalej słońce niemiłosiernie pali _ - odparł bez mrugnięcia powieką zagadnięty młodzieniec.

Zdaje się, że to jest właściwy styl uczestnictwa w naszym znerwicowanym życiu publicznym. I z pewnością - styl najzdrowszy.

Raport Money.pl

Autor felietonu jest wiceprezesem Krajowego Klubu Reportażu

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)