Kilkudziesięciu samorządowców jest też na listach LPR, Samoobrony i SLD. Platforma Obywatelska zapowiedziała, co prawda, że jej kandydatami nie będą prezydenci i burmistrzowie, ale na listach PO są za to ich zastępcy.
Dlaczego partie tak chętnie oddawały czołowe miejsca na wyborczych listach samorządowcom? Taktyka jest prosta: lokalne autorytety mają "nabijać" głosy w danej miejscowości. Jeśli jakiś radny dostanie się do parlamentu, to jego miejsce zajmie osoba, która dostała w poprzednich wyborach samorządowych mniej głosów. Wyjątkiem są gminy poniżej 20 tys. mieszkańców, gdzie trzeba zorganizować nowe wybory. Przeprowadza się je najpóźniej w ciągu trzech miesięcy od wygaśnięcia mandatu radnego.
Jeżeli posłem zostanie wójt albo burmistrz, nowe wybory odbędą się jeszcze szybciej, bo w ciągu 60 dni od wyborów parlamentarnych. A to oznacza, że niektórzy Polacy pójdą w tym roku do urn aż trzy razy - we wrześniu wybiorą posłów i senatorów, w październiku prezydenta, a w listopadzie - nowych samorządowców. I to nas będzie sporo kosztować - czytamy w Życiu Warszawy w artykule "W tym roku będziemy głosować trzy razy".
iar/żw/pul