Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Sprzedawanie PKO BP - kto na tym zarobi, a kto straci?

0
Podziel się:

Prywatyzacja jest gospodarce potrzebna. Teoretycznie obywatelom, aby państwowe przedsiębiorstwa poprawiły styl zarządzania, efektywność i sprawność działania, aby mniej się w nich marnowało, a zyski rosły ku chwale gospodarki i akcjonariuszom. Praktyka jest jednak daleka od teorii o czym świadczyć może chociażby prywatyzacja PKO BP.

Sprzedawanie PKO BP - kto na tym zarobi, a kto straci?

Prywatyzacja jest gospodarce potrzebna. Teoretycznie obywatelom, aby państwowe przedsiębiorstwa poprawiły styl zarządzania, efektywność i sprawność działania, aby mniej się w nich marnowało, a zyski rosły ku chwale gospodarki i akcjonariuszom, aby przybywało w coraz szybszym tempie zarówno PKB jak i miejsc pracy – jednym słowem aby Polska rosła w siłę, ludziom żyło się dostatnio, kapitalizm kwitł – a urzędnikom nikły w zasięgu lepkich łapek wszelkie gospodarcze synekury.

Tyle teoria. Prywatyzacja w praktyce, to przede wszystkich wielki obłów. Zyskuje kasa budżetu państwa, bo bez prywatyzacji tempo wzrostu zadłużenia zagroziłoby konstytucyjnym normom bezpieczeństwa finansów publicznych, wszelkiej maści „doradcy” i „eksperci”, którzy wykonując w pocie czoła nieraz po jednej kartce papieru takich analiz czy ekspertyz zagarniają „należne” im profity i promile, czasem nawet procenty. Zyskują także pracownicy, których zgodę na prywatyzację zwyczajnie kupuje się pakietem darmowych akcji, dzięki temu w Polsce wrośnie okresowo sprzedaż nowych samochodów i innych dóbr trwałego użytku.

Prywatyzacja jest tak ważna, iż staje się powodem do częstych zmian ministrów za nią odpowiedzialnych. Z drugiej strony z jej powodu po kancelariach premiera i prezydenta cały czas przewijają się najbogatsze głowy w kraju. To także jeden z dwóch powodów, dla których przybywają nad Wisłę przedstawiciele świata finansów i gospodarki na Zachodzie (zaraz obok SSE).

Niestety praktyka i teoria – jak to zwykle bywa – nie idą ze sobą w parze, co bardzo wyraźnie widać na przykładzie prywatyzacji PKO BP. Po pierwsze, Skarb Państwa sprzedać chce tylko 30% akcji, zachowując kontrolę nad 59,5% akcji (ok. 10,5% przejmują pracownicy w ramach łapówki pracowniczej). Tak więc nie spełniony zostaje pierwszy warunek definicyjny prywatyzacji – bank pozostaje w rękach państwa. Wszelkie zmiany, o jakich rozpisałem się w pierwszym akapicie tego felietonu, raczej więc nie nadejdą. Stawiałbym raczej na powolną ewolucję. Ta prywatyzacja ma na celu jedynie zapełnienie dziury w finansach publicznych, a akcje PKO BP po prostu można sprzedać najszybciej i najłatwiej.

Zysk banku w pierwszym półroczu to ok. 0,84 mld zł., w całym roku 2002 wyniósł ok. 1,23 mld zł. Rząd planuje uzyskać ze sprzedaży 5-6 mld zł., co daje wycenę całości banku w granicach 17-20 mld zł. Czyli cena jednej akcji to ok. 17 - 20 zł. Daje to C/Z w granicach 13-16, a C/WK w granicach 2,3 – 2,8. Sami, Drodzy Czytelnicy Oceńcie, na ile oferta jest atrakcyjna i ile da się na tych akcjach jeszcze zarobić (proszę wziąć pod uwagę dyskonto na fakty, iż bank nadal pozostaje w praktyce państwowy oraz iż w kolejce czeka 105 mln darmowych akcji pracowniczych o wartości emisyjnej ok. 2 mld zł. Moja ocena na końcu felietonu.

Wszystkich akcji jest 1 mld, prywatyzacja więc obejmie 300 mln sztuk. Oferta podzielona jest na transze, o których strukturę już dzisiaj trwa zacięty bój. Do tego boju ruszył ostatnio sejm, co prawda wkraczając w kompetencję dla niego obce, ale za to z całą swoją powagą i autorytetem. Sejm uchwalił w temacie prywatyzacji własną wersję wydarzeń, a rząd chce realizować własną. Idzie o to, czy zagraniczni inwestorzy finansowi mogą kupować akcje od Skarbu Państwa, czy też nie. Rząd oczywiście oburza się głośno i zasłania prawem UE, które zabrania tej formy dyskryminacji.

I ja tego nie rozumiem, skoro bowiem nie wolno w ofercie publicznej zabronić nabywania akcji przez zagranicę w imię równości praw inwestowania, to dlaczego w ogóle wolno ustanawiać transze dla poszczególnych grup inwestorów. To tak jakby pewien rodzaj nierówności był zakazany, ale już inny dozwolony. A przecież wystarczy zwiększyć możliwość przesunięcia akcji pomiędzy transzami do wartości większej niż obecna (obecnie maksymalne przesunięcie wynosi 1/3 transzy), albo ustanowić transzę dla zagranicy – tyle że niewielką.

Rząd sam sobie przeczy w swojej argumentacji, bowiem jego zdaniem z jednej strony brak inwestorów zagranicznych to niższa cena z uwagi na braki popytowe, z drugiej zaś z góry zakłada wielką nadsubskrypcję w transzy krajowych inwestorów indywidualnych. To jak to jest, raz nie ma kto kupić tych akcji a raz ma i to z dużą nawiązką ?

Szkoda, że krajowy rząd pilnuje interesów nie swoich inwestorów, ale to już nie pierwszy raz. Po decyzji opodatkowującej zyski kapitałowe, także te z akcji, wyraźnie podcięto krajowym ciułaczom skrzydła. Teraz ponownie wskazuje się, gdzie jest ich miejsce w szeregu (kolejki za akcjami). A przecież nie stałoby się nic złego gdyby to drobni ciułacze wykupili większość oferty i zyskiem odsprzedali część akcji zagranicy. Państwo zarobiłoby podwójnie – raz na prywatyzacji, a drugi raz na tym nieszczęsnym 19% podatku...

Apeluję więc do rządu – Zmieńcie Panowie strukturę transz – Dajcie 80% dla ciułaczy i po 10% dla zagranicy i krajowych instytucji finansowych (głównie OFE)
, dzięki czemu zdecydowanie poprawi się koniunktura na rynku kapitałowym, a wy zarobicie dodatkowo na podatkach. Ciekawe, że w tym przypadku rząd nie umie znaleźć korzystnych rozwiązań dla obywateli i jest bezradny wobec prawa, a gdy na innym polu (OFE) trzeba zmienić przepisy o dziedziczeniu własnych pieniędzy obywateli ze składek emerytalnych, w imię trzeciorzędnych interesów statystycznych, nie zawaha się przez zamachem na prywatne prawo własności. I tu, na marginesie felietonu, przypomina się niedawna dyskusja o IKE. Jak widać wszelkie przepisy, nawet te najbardziej święte i fundamentalne mogą zostać w naszym kraju zmienione pod byle jakim pretekstem, jeśli tylko rządowi zacznie brakować pieniędzy. A kto zagwarantuje, że któremuś z następnych rządów nie przypomni się o istnieniu „nieprzebranych” bogactw IKE, kiedy te z OFE już zostaną skonsumowane.

Na koniec uwaga (zgodnie z obietnicą). Te akcje PKO BP to mogą być całkiem drogo sprzedawane, kto wie czy nie lepszą inwestycją byłoby kupienie akcji banków już notowanych na giełdzie, jeśli już ktoś akurat na banki się uparł. Ponadto w kolejce czeka 10,5% darmowych akcji, które za już dwa lata zostaną rzucone na rynek (a kto wie czy nie wcześniej – bo związki zawodowe pracowników banku i potencjalnie klienci na te akcje już pracują na sposobem obejścia tej prawnej bariery i utworzeniem alternatywnego rynku zbycia akcji pracowniczych). Nie znajdziemy chyba na giełdzie wyżej wycenionego banku. Ponadto przed bankiem znaczące koszty, związane z restrukturyzacją zatrudnienia i informatyzacją, które co prawda dadzą poprawę wyników w długim terminie, ale w krótkim oznaczają znaczące koszty i ich obniżkę. Ja, w każdym razie mocno się zastanowię, zanim pobiegnę po te akcje, a już do założenia „lokaty prywatyzacyjnej” to mi jeszcze mniej spieszno.

Autor jest doktorem nauk ekonomicznych i wykładowcą w Instytucie Zarządzania Politechniki Łódzkiej.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)