Do niedawna był to jeden z najczęściej odwiedzanych krajów w tym rejonie Bliskiego Wschodu. Teraz Libańczycy żyjący z turystyki ledwo wiążą koniec z końcem.
Pochodząca jeszcze z czasów rzymskiego imperium Świątynia Jowisza w mieście Baalbek zazwyczaj oblegana była przez turystów. Każdego roku do Baalbek przyjeżdżało około miliona osób. Ale w ubiegłym roku miejscowi kustosze sprzedali zaledwie 8 tysięcy biletów.
Wszystko dlatego, że Baalbek leży w dolinie Bekaa na wschodzie Libanu. Bliskość granicy z Syrią sprawia, że często dochodzi tam do starć i potyczek, a czasem lądują też rakiety wystrzelone z Syrii. Miejscowi załamują ręce. - _ Nasze przychody spadły o 50 a nawet 60 procent _ - mówi Ali, właściciel restauracji w Baalbek.
Do doliny Bekaa wciąż napływają także syryjscy uchodźcy, co dodatkowo pogarsza sytuację. _ - Nasze dochody pochodziły głównie z turystyki. Oceniamy, że teraz mamy nawet 90 procent przychodu mniej. Musimy pożyczać pieniądze na wypłaty i bieżącą działalność _ - mówi wiceburmistrz miasta Omar Saleh.
Kraje zachodnie systematycznie ostrzegają też przed podróżami do libańskiej stolicy, Bejrutu. Na południu miasta coraz częściej dochodzi bowiem do zamachów bezpośrednio związanych z syryjską wojną. Polskie MSZ w komunikacie ze stycznia tego roku stanowczo odradza Polakom podróże do Libanu, zwłaszcza do doliny Bekaa, Trypolisu i do południowych dzielnic Bejrutu.
Czytaj więcej w Money.pl