Takie informacje podał "Dziennik". Według gazety, o nagrodzeniu podwładnych zdecydował osobiście szef CBA Mariusz Kamiński zanim jeszcze śledczy skończyli badać tę sprawę. W oświadczeniu rzecznik CBA Temistokles Brodowski podkreślił, że "funkcjonariusze CBA, jak w każdej innej służbie są nagradzani za wyróżniające się efekty pracy, kwoty są jednak niższe od podanych przez gazetę".
Wiceprzewodniczący sejmowej komisji do spraw służb specjalnych Paweł Graś z PO całą sprawę uważa za bulwersującą. Jego zdaniem, to dobry moment, aby zaznaczyć rozbieżności w kwotach otrzymywanych premii pomiędzy poszczególnymi służbami. W jego opinii, funkcjonariusze, którzy codziennie narażają życie zarabiają znacznie mniejsze pieniądze, niż te, o których mówi się w kontekście nagród w CBA.
W podobnym tonie wypowiada się były minister obrony narodowej Janusz Zemke z SLD. Ponadto stawia on pod znakiem zapytania fakt wypłaty premii w sytuacji, w której śledztwo nie zostało jeszcze zakończone.
Z kolei wiceprzewodnicząca klubu parlamentarnego PiS Aleksandra Natalli-Świat nie widzi w tym nic gorszącego. Jej zdaniem, jest to normalna praktyka w tego typu służbach istanowi to element motywacyjny do dalszej pracy.
Beata Sawicka od agenta, który wcielił się w biznesmena, przyjęła 100 tysięcy złotych łapówki. Gazeta podkreśla, że wątpliwości wobec legalności działań CBA ma warszawski sąd, który miesiąc temu nakazał poznańskiej prokuraturze raz jeszcze zbadać, czy funkcjonariusze nie przekroczyli uprawnień podczas akcji przeciwko Sawickiej.