"Dziennik" zauważa, że o tym, iż służby ukrywają prawdę o losie zaginionego miesiąc temu Zielonki, przekonani są prowadzący dochodzenie policjanci. Szczególnie dziwne jest to, że - jak twierdzą przełożeni chorążego - nie miał on ani służbowej, ani prywatnej komórki. "Dysponując telefonem, szybko ustalilibyśmy miejsce pobytu szyfranta. W policji każdy dzielnicowy ma komórkę, trudno więc uwierzyć, by nie miał jej żołnierz służb specjalnych" - mówi wysoki rangą oficer stołecznej policji.
"Dziennikowi" udało się ustalić numer telefonu stacjonarnego do mieszkania chorążego na warszawskim Gocławiu. Od dwóch tygodni jednak nikt nie podnosi słuchawki, nie włącza się nawet automatyczna sekretarka. "Wiemy, że żona pracuje w wojsku. Prawie na pewno również w tajnych służbach. Prawdopodobnie ktoś podjął tam decyzję, by ukryć ją wraz z dzieckiem" - twierdzi rozmówca gazety z policji. Funkcjonariusze kontaktują się z nią wyłącznie przez komórkę.
Więcej na ten temat - w "Dzienniku".
"Dziennik"/kry/orzechowska