Trzy tygodnie protestów, które doprowadziły do rezygnacji prezydenta Hosni Mubaraka bardzo źle odbiło się na egipskiej gospodarce, przede wszystkim na turystyce. W ubiegłym roku zagraniczni goście zostawili w Egipcie 13 miliardów dolarów. Kryzys polityczny spowodował niepewność w niemal wszystkich dziedzinach egipskiej gospodarki i wywołał dodatkowe niepokoje w świecie arabskim, i tak dotkniętym w ostatnich miesiącach przez kryzys ekonomiczny.
To właśnie zła sytuacja gospodarcza była iskrą, która zapaliła lont najpierw w Tunezji, a potem w Egipcie. "Kilo cukru kosztowało kiedyś 4 funty, teraz 6,50, a na czarnym rynku kosztuje już 7 funtów" - mówi jeden z Egipcjan na jednym z bazarów na obrzeżach Kairu.
Po tym jak Egipcjanie wyszli na ulice, a giełda i banki zostały zamknięte, wartość funta spadła do poziomu z 2005 roku. W ciągu kilku dni opustoszały egipskie kutorty. "Turystyka, która jest znaczącą gałęzią gospodarki, została bardzo poważnie dotknięta tym, co się stało" - podkreśla brytyjski analityk Terence Cooper.
Od kilku dni działają już banki i otwarte są sklepy. Ale eksperci podkreślają, że dopóki sytuacja w Egipcie i w innych krajach na Bliskim Wschodzie nie uspokoi się, można spodziewać się kolejnych niepokojów na rynkach również w Europie czy w Stanach Zjednoczonych. "Niepokój w tej części świata może wpłynąć na ceny ropy naftowej" - wyjaśnia profesor Janusz Danecki.
Mimo kryzysu politycznego, przez cały czas otwarty był Kanał Sueski, którym transportuje się towary oraz gaz do Europy.
Jednak nowe egipskie władze muszą teraz uporać się z coraz większym deficytem w kraju. Jednocześnie będą prawdopodobnie zmuszone do kolejnych podwyżek płac. Kilka dni przez odejściem Hosni Mubarak obiecał 15-procentowe podwyżki w budżetówce. Pracownicy prywatnych zakładów już domagają się tego samego.
Informacyjna Agencja Radiowa
