Według gazety, lotnisko nie spełnia wymogów międzynarodowej organizacji lotniczej ICAO, nie ma na nim miejsca do wykonania awaryjnego lądowania. "Nasz Dziennik" zauważa, że pilot i uczeń, którzy we wtorek stracili tam życie, nie mogli liczyć nawet na profesjonalnie przeprowadzoną akcję ratunkową. "Tragicznie zmarli w wypadku awionetki po stwierdzeniu problemów z silnikiem próbowali wrócić na lotnisko, aby uniknąć awaryjnego lądowania pośród bloków. Ryzykowali, aby nie narażać ludzi" - czytamy w gazecie.
Według informacji publikowanych przez zarząd lotniska Warszawa-Babice, na obiekcie funkcjonuje jednostka ratownicza. W jej skład wchodzi dwuosobowa załoga, która ma do dyspozycji pojazd bojowy marki Jelcz, 26 tysięcy litrów wody ze środkiem pianotwórczym, podstawowy sprzęt ratownictwa technicznego z ratowniczym zestawem hydraulicznym. Tyle że w dniu katastrofy - według relacji świadków zdarzenia - nie zdała ona egzaminu. Z pożarem uporały się dopiero wozy Państwowej Straży Pożarnej. Do tego, według relacji, akcja odbywała się z kłopotami, związanymi z nieudrożnieniem najdogodniejszych wjazdów dla służb ratowniczych.
Więcej w "Naszym Dzienniku".
Informacyjna Agencja Radiowa/IAR/"Nasz Dziennik"/kl/Siekaj