Gazeta wylicza, że w 2008 roku Polacy wrzucili do automatów około 8,5 miliarda złotych. To połowa wszystkich wydatków na hazard i więcej niż wartość rodzimego rynku wódki. W ciągu dwóch lat liczba jednorękich bandytów wzrosła dwukrotnie.
Taki boom jest możliwy, bo, jak podkreśla dziennik, operatorzy automatów płacą niskie podatki i wykorzystują luki w prawie tolerowanie przez resort finansów. Ministerstwo od 2003 roku nie wydało rozporządzenia regulującego kwestię badań maszyn, szczególnie pod kątem maksymalnych stawek za grę i wygranych.
Uznanie maszyny za grę wysokohazardową oznacza, że jej właściciel płaci dużo wyższy podatek. Dlatego większość operatorów "jednorękich bandytów" rejestruje swoje maszyny jako gry niskohazardowe, gdzie wygrane nie przekraczają 60 złotych. W tym przypadku większość wygranych to rzeczywiście niewielkie sumy. Jednak w przypadku, gdy gracz trafi na funkcję "BANK" jego wygrana może wynieść nawet kilka tysięcy złotych. To z kolei powoduje, że "jednoręcy bandyci" są tak popularni wśród graczy".
Naczelnik jednego z urzędów celnych kontrolujących rynek automatów do gry mówi "Pulsowi Biznesu", że obecna aktywność kontrolna, to działania doraźne. Dodaje, że problem rozwiązać może jedynie nowelizacja ustawy hazardowej, wyrównująca nierówności podatkowe. Zdaniem naczelnika operatorzy maszyn do gry powinni płacić trzysta euro miesięcznie od automatu, co oznaczałoby wzrost wartości podatku od gier o dwieście milionów złotych.
Więcej w "Pulsie Biznesu".
"Puls Biznesu"/IAR/kl/jp