Benedykt XVI wspomina własną młodość pod jarzmem narodowego socjalizmu, gdy młodzi ludzie marzyli o wolności "na otwartej przestrzeni". Przyznaje, że "stabilizacja i poczucie bezpieczeństwa to nie są sprawy, które zbytnio zaprzątają umysły młodych ludzi". Młodość to wiek, w którym myśli się o czymś więcej, stwierdza papież, przedstawiając następnie szereg przeszkód i niebezpieczeństw, jakie czyhają na wierzących. Pisze o "niedorzecznym domaganiu się wyeliminowania Boga z życia osób i społeczności".
Główne zagrożenie Benedykt XVI upatruje w relatywizmie, który nie daje wolności, lecz nieustabilizowanie, zagubienie i konformizm wobec przemijającej mody. Z ubolewaniem konstatuje, że niektórzy chrześcijanie dają się uwieść świeckiemu sposobowi myślenia i pozwalają, by ich wiara ostygła, co ma nieuchronnie ujemne następstwa na płaszczyźnie moralnej. Orędzie kończy wezwanie do młodych katolików, by w zglobalizowanym świecie dawali świadectwo nadziei.