Na Downing Street wojskowi poinformowali premiera, że dopóki trwa opor resztek sił pułkownika Kadafiego, brytyjskie lotnictwo będzie kontynuować naloty. Naturalnie nasuwają się porównania z ostatnimi chwilami reżimu Saddama Husajna i upadkiem Bagdadu w 2003 roku. Wiceminister spraw zagranicznych Alistair Burt powierdział jednak BBC, że są dwie zasadnicze różnice: "Po pierwsze, jest inna sytuacja w polu - nie ma żołnierzy z państw zachodnich. To jest operacja prowadzona przez samych Libijczyków, a to wpłynie na nastawienie ulicy. A po drugie, wyciągnęliśmy lekcje z tego, co się stało w Iraku - są już wyznaczeni ludzie, którzy będą odpowiadać za zaopatrzenie, energię, wodociągi - i w tym planowaniu Wielka Brytania odegrała rolę dzięki swojej komórce stabilizacji międzynarodowej wspomagającej ten proces".
Tymczasem libijski dyplomata w Londynie potwierdził ujęcie syna pułkownika Kadafiego, Saifa al-Islama, który studiował w swoim czasie w Londynie i na początku powstania przeciwko swemu ojcu zapowiadał krwawą rozprawę z opozycją.