Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na

7. rocznica wojny w Iraku

0
Podziel się:

W sobotę przypada 7. rocznica inwazji w Iraku, która zapoczątkowała wojnę
budzącą ogromne kontrowersje i spory w USA. Zginęło w niej 4380 amerykańskich żołnierzy (dane z
lutego 2010) i nieznana, ale idąca w dziesiątki tysięcy liczba Irakijczyków.

W sobotę przypada 7. rocznica inwazji w Iraku, która zapoczątkowała wojnę budzącą ogromne kontrowersje i spory w USA. Zginęło w niej 4380 amerykańskich żołnierzy (dane z lutego 2010) i nieznana, ale idąca w dziesiątki tysięcy liczba Irakijczyków.

20 marca 2003 r. wojska amerykańskie wspomagane przez siły krajów sojuszniczych zaatakowały Irak z zamiarem usunięcia dyktatorskiego reżimu Saddama Husajna. Jako powód inwazji ówczesny prezydent George W. Bush podawał systematyczne ignorowanie przez Husajna rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ nakazujących wyzbycie się broni masowego rażenia i poddanie irackich arsenałów ścisłej kontroli międzynarodowej.

Bush oskarżył Irak o posiadanie broni masowej zagłady i kontakty z Al-Kaidą. Inwazja nie miała jednak za sobą mandatu ONZ; poparcia jej odmówili nawet sojusznicy USA z NATO: Niemcy i Francja. Przeciwnicy wojny uważali, że trzeba jeszcze dać szanse dyplomacji.

W międzynarodowej "koalicji ochotników", która wzięła udział w inwazji, uczestniczyły wojska polskie. Otrzymały one potem dowództwo jednej ze stref okupacyjnych w południowo-centralnym regionie kraju. Polska poparła wojnę wraz z kilkoma innymi krajami Europy Środkowo-Wschodniej.

Koalicja rozbiła siły irackie w ciągu trzech tygodni - 9 kwietnia wojska amerykańskie wkroczyły do Bagdadu, a w ciągu kilku następnych dni zajęły wszystkie ważniejsze miasta kraju. Wojska irackie stawiały minimalny opór. W stolicy Iraku zapanował chaos - ludzie masowo plądrowali budynki, m.in. kradnąc bezcenne historyczne eksponaty z muzeum.

Po przejęciu kontroli w Iraku nie znaleziono tam żadnej broni masowego rażenia ani dowodów na poparcie Al-Kaidy przez Husajna.

Amerykański tymczasowy zarząd okupacyjny pod kierownictwem Paula Bremera rozwiązał reżimową iracką partię BAAS i irackie siły zbrojne. Były to główne spośród licznych błędów władz okupacyjnych, które wykazywały nieznajomość miejscowych realiów.

Rozwiązanie armii bezpośrednio przyczyniło się do powstania licznych rzesz bezrobotnych, którzy zasilili grupy rebeliantów podejmujących partyzancką walkę z Amerykanami. Uniemożliwiło to szybką stabilizację w Iraku - która według optymistycznych zapowiedzi administracji Busha miała szybko nastąpić - i znacznie przedłużyło wojnę.

W grudniu 2003 r. wojska USA schwytały ukrywającego się Saddama Husajna. Został on później przekazany tymczasowym władzom irackim, które w 2006 r. skazały go na karę śmierci i straciły. Waszyngton liczył, że aresztowanie Saddama położy kres ruchowi oporu, ale trwał on nadal.

Wiosną 2004 r. wyszło na jaw znęcanie się wojsk okupacyjnych nad Irakijczykami osadzonymi w więzieniu Abu Ghraib pod Bagdadem pod zarzutem współpracy z rebeliantami. Zdjęcia tortur opublikowane w całej prasie światowej dodatkowo zaszkodziły reputacji USA. Wojna od początku wywołała protesty w wielu krajach, szczególnie muzułmańskich.

W styczniu 2005 r. pod kontrolą władz okupacyjnych odbyły się wybory do Tymczasowego Zgromadzenia Narodowego Iraku. Wygrał je Zjednoczony Iracki Sojusz Szyicki, koalicja stronnictw reprezentujących szyicką większość ludności kraju. Szyici byli prześladowani przez reżim Husajna, zdominowany przez mniejszość sunnicką.

USA starały się stopniowo przekazywać samorząd Irakijczykom, ale oprócz braku bezpieczeństwa utrudniały to narastające po obaleniu Husajna konflikty etniczno-religijne między sunnitami, szyitami i Kurdami na północy kraju. Toczono spory m.in. o reguły podziału dochodów z ropy naftowej, głównego bogactwa Iraku. W sierpniu 2005 r. opracowano projekt przyszłej konstytucji kraju, ale poparli go jedynie szyici i Kurdowie. Sunnici stanowili trzon zbrojnego ruchu oporu.

W grudniu roku 2005 odbyły się wybory do pierwszego stałego parlamentu irackiego, ale nie oznaczało to stabilizacji. Zamach bombowy na meczet szyicki w Samarze w lutym 2006 r. zaostrzył konflikt między obu mniejszościami i zapoczątkował długi okres krwawych walk i ataków terrorystycznych, których ofiarami byli Irakijczycy i wojska koalicji.

Pogarszanie się sytuacji w Iraku i rosnące straty wojsk amerykańskich spowodowały spadek poparcia opinii publicznej w USA dla wojny, początkowo popieranej przez większość społeczeństwa. Malały notowania prezydenta Busha i Republikanów, którzy w listopadzie 2006 r. przegrali wybory do Kongresu.

Na początku 2007 r. Bush ogłosił nową strategię w Iraku. Polegała ona na wzmocnieniu wojsk amerykańskich ze 130 do 160 tysięcy żołnierzy, próbie przeciągnięcia na stronę koalicji rebeliantów sunnickich i skierowaniu ich przeciw miejscowym ekstremistom islamskim związanym z Al-Kaidą.

Strategia, nazwana "surge" (ang. wezbranie fali, tu: zwiększenie liczby wojsk), okazała się skuteczna. W miarę przybywania dodatkowych sił USA, skala przemocy malała. Parlament iracki zaczął też naprawiać błędy władz okupacyjnych, uchwalając np. w styczniu 2008 r. ustawę zezwalającą byłym aparatczykom z partii BAAS na powrót do życia publicznego.

Stabilizacja polityczna w Iraku czyni postępy, m.in. dzięki pacyfikacji przez rząd szyickiego premiera Nuriego al-Malikiego radykalnej milicji szyickiej pod wodzą Muktady as-Sadra. Al-Maliki rozmawia w tym okresie z Waszyngtonem o wycofaniu wojsk USA. W listopadzie 2008 r. parlament iracki zatwierdza porozumienie z USA, na podstawie którego wojska amerykańskie mają być wycofane z Iraku do końca 2011 r.

W styczniu 2009 r. Irak przejmuje od sił okupacyjnych kontrolę nad tzw. Zieloną Strefą w Bagdadzie i więcej zadań w zakresie bezpieczeństwa w całym kraju. W marcu 2009 r. nowy prezydent USA Barack Obama ogłasza decyzję o wycofaniu z Iraku frontowych oddziałów amerykańskich do sierpnia 2010 i reszty wojsk do końca 2011 zgodnie z umową zawartą przez jego poprzednika. W trzy miesiące później wojska USA wychodzą z miast irackich.

Na początku marca br. w drugich po obaleniu Husajna wyborach parlamentarnych bierze udział około 62 procent Irakijczyków, i to mimo kampanii terroru ze strony ekstremistów. W sunnickiej prowincji Anbar, poprzednio bastionie rebeliantów, gdzie w poprzednich wyborach głosowało tylko 2 procent, tym razem głosuje 61 procent. Podobną wysoką frekwencję odnotowano w innych regionach sunnickich, gdzie tamtejsza ludność bojkotowała poprzednie wybory.

Według dotychczasowych obliczeń głosów, wybory w marcu zakończyły się niewielkim zwycięstwem bloku partii szyickich pod przywództwem al-Malikiego nad koalicją skupioną wokół byłego premiera Ijada Alawiego, zrzeszającą ugrupowania opowiadające się za świeckim charakterem państwa. Ten ostatni kwestionuje wygraną rywala.

Wybory zgodnie ocenia się w USA jako znaczny sukces - sygnał postępów normalizacji politycznej i tendencji do pojednania między obu głównymi skłóconymi mniejszościami. Konserwatywni komentatorzy, np. dziennik "Wall Street Journal", piszą o "zwycięstwie demokracji".

Prawica uznaje je nawet za argument na rzecz politycznej rehabilitacji byłego prezydenta Busha, który - jak twierdzi - ostatecznie miał rację, rozpoczynając wojnę i obalając Saddama Husajna.

Po fiasku z bronią masowego rażenia rzekomo znajdującą się w Iraku, Bush i jego neokonserwatywna ekipa uzasadniali wojnę koniecznością "wstrząśnięcia" autokratycznymi reżimami na całym Bliskim Wschodu przez ukazanie możliwości demokracji w tym regionie. Sukces demokracji w Iraku byłby przykładem dla innych.

Silny, proamerykański rząd w Bagdadzie byłby poza tym - jak napisał "WSJ" w artykule redakcyjnym po wyborach - "przeciwwagą dla bandyckiego reżimu w Teheranie, zmierzającego do uzbrojenia się w broń nuklearną". Sceptycy przestrzegają jednak przed przedwczesnym triumfalizmem. Eksperci zwracają uwagę, że niejasny wynik wyborów zapowiada długą walkę o władzę, w której obie strony, a zwłaszcza religijni szyici, mogą posługiwać się przemocą. W Iraku brak tradycji demokratycznej - jego historia po odzyskaniu niepodległości w 1958 r. była ciągiem krwawych przewrotów wojskowych prowadzących do totalitarnej dyktatury Husajna, która trwała mniej więcej od połowy lat 70. XX wieku.

Irak bez amerykańskiej kontroli - obawiają się specjaliści - grozi ponowną destabilizacją. Zdaniem wielu ekspertów, niepodległy rząd Iraku, zdominowany przez szyitów, może też nadmiernie podlegać wpływom Iranu, rządzonego przez teokrację szyicką.

Nie ma pewności - podkreślają eksperci - co stanie się w Iraku, kiedy wszystkie wojska amerykańskie wycofają się z tego kraju przed końcem przyszłego roku, jak wynika z porozumienia z Irakijczykami.

Dlatego ocena wojny przypadnie ostatecznie historykom. Nie wiadomo, czy nawet ewentualne korzyści w postaci proamerykańskiego rządu w strategicznym rejonie Zatoki Perskiej zrównoważą dziesiątki tysięcy ofiar i szkody dla reputacji USA na świecie.

Tomasz Zalewski (PAP)

tzal/ mmp/ mc/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)