Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Belgia: Karnawał w Binche - uważaj na latające pomarańcze!

0
Podziel się:

Czarnoksiężnicy, klauni, biskupi, niekończąca się rzeka postaci płynie przez
ulice w rytm wybijany przez bębniarzy. To karnawał w belgijskim Binche, jedna z najstarszych takich
zabaw w Europie, gdzie nieostrożni mogą dostać latającymi nad głowami pomarańczami.

Czarnoksiężnicy, klauni, biskupi, niekończąca się rzeka postaci płynie przez ulice w rytm wybijany przez bębniarzy. To karnawał w belgijskim Binche, jedna z najstarszych takich zabaw w Europie, gdzie nieostrożni mogą dostać latającymi nad głowami pomarańczami.

Maski, pióropusze, konfetti i muzyka wypełniają przez trzy dni aż do północy z wtorku na Środę Popielcową ulice położonego w pobliżu francuskiej granicy Binche. Karnawał w tej 32-tysięcznej miejscowości, oddalonej niespełna godzinę jazdy od Brukseli, jest jedynym w Europie wpisanym na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO.

O jego wyjątkowości świadczyć może fakt, że spośród setek zabaw taki zaszczyt spotykał dotychczas tylko dwa inne karnawały na świecie: w boliwijskim Oruro i w kolumbijskiej Barranquilli. Karnawał w Binche, trzy "tłuste dni" uznawany jest za jeden z najstarszych i najautentyczniejszych. Jego najbarwniejszym punktem jest organizowany w niedzielę przed Popielcem pochód, który w niemal niezmienionej formie można podziwiać od setek lat.

Chłodne, wietrzne, ale jednocześnie słoneczne lutowe przedpołudnie. Grupki ludzi zmierzają w kierunku Starówki w Binche. Już z oddali słychać dźwięki bębnów i gwar panujący na głównych placach. Tu i ówdzie przechadzają się poprzebierani w najróżniejsze stroje uczestnicy zabawy. Nawet pojedynczemu przebierańcowi towarzyszyć musi bębniarz. Najczęściej jednak na jednego muzyka przypada kilka osób w kostiumach.

Od godzin porannych chodzą tak od domu do domu zbierając uczestników zabawy. Nikt w Binche się nie zdziwi, gdy o godz. 9 do drzwi dobija się grupa błaznów tańcząc w rytm werbli. Towarzystwo mimo, że hałaśliwe i z pozoru nieznośnie zawsze znajduje gościnę u gospodarzy.

W tym czasie w centrum miasta zbiera się wielotysięczny tłum. Jeszcze przed południem ciężko wcisnąć się do jakiejkolwiek pubu wypełnionego tańczącymi ludźmi. Dlatego również na zewnątrz pełno uczestników zabawy raczących się piwem, winem i szampanem.

Pretekstem do tańca, czy to na zewnątrz, czy to w środku jest nawet muzyka płynąca ze starej katarynki, obsługiwanej przez sędziwego jegomościa. Dla chcących się bawić nie ma znaczenia, czy to DJ puszcza najnowszy przebój Black Eyed Peas, czy przebrani w charakterystyczne białe mundury Muammara Kadafiego młodzi ludzie wciągają do pląsów na wiekowym bruku przy dźwiękach werbli.

Podobnie jak turyści, grupki przebierańców chodzą też od knajpy do knajpy wprawiając się w coraz lepszy humor. Zamówienie czegokolwiek nie jest wprawdzie łatwym zadaniem, ale ze względu na panujący na zewnątrz chłód nawet przyjemnie pocisnąć się w kolejce do baru.

Przed godziną 15 barwne postacie wraz z towarzyszącymi im bębniarzami i trębaczami zmierzają na plac przy dworcu, skąd ma ruszyć parada. Zniecierpliwieni i zmarznięci turyści wyglądają rozpoczęcia pochodu, ale ten, co zresztą nie dziwi stałych bywalców tego karnawału, mocno się opóźnia. "Czekamy już od wielu godzin, kiedy to w końcu się zacznie" - pyta dziennikarza PAP jedna z turystek.

Nadzieję daje huk wystrzału z armaty, jednak wbrew pozorom nie zwiastuje on rychłego rozpoczęcia marszu. W czasie gdy turyści marzną przy barierkach w oczekiwaniu na rozpoczęcie pochodu, obeznani z ceremonią i przyzwyczajeni do spóźnień Belgowie bawią się na całego w dyskotekobarach.

Wreszcie zaczyna się! Z daleka słychać dudnienie bębnów i dźwięk trąbek. Na czele pochodu jedzie ośmiu policjantów na majestatycznie prezentujących się koniach. Tuż za nimi pierwsza z przebranych grup. Robią kilka rytmicznych kroków do przodku po czym cały pochód zatrzymuje się, by publiczność mogła nacieszyć oko kostiumami.

A jest co podziwiać. Przebrania, jak nakazuje tradycja, przygotowywane są przez całe rodziny w sekrecie aż siedem miesięcy przed imprezą. Niektóre z nich są tak bogato zdobione, że wydaje się, iż noszącym je uginają się nogi pod ich ciężarem.

Są damy z pióropuszami (niekoniecznie kobiety), kolorowi klauni, jest poczet faraonów, a także angielskie, czerwone budki telefoniczne z melonikiem na głowie i parasolem w ręku. Są też ludzie owoce, łodzie, czy nawet pasty do zębów. W Binche jest 13 stowarzyszeń, które m.in. zrzeszają biorących udział w paradzie, oprócz tego do miasta ściągają amatorzy.

Poszczególne grupy w pochodzie oddzielone są od siebie kilkumetrową przerwą; każda idzie ze swoimi muzykami; każdej towarzyszy obsługiwany przez dwie osoby bęben, wydający tak doniosłe miarowe dudnienie, że wydaje się, iż niosący go na plecach tragarz musi być głuchy, aby w pokorze znosić swój los.

Niedzielna parada, która ze względu na mnogość strojów jest najbarwniejszym dniem karnawału tak naprawdę rozpoczyna trzydniową zabawę. Jej ukoronowaniem jest wtorek przed Środą Popielcową. Wówczas i tylko tego dnia na ulicach miasteczka pojawiają się setki identycznie wyglądających specyficznych błaznów (Gillów).

Charakterystyczne ubranie ze złotego sukna, białą przylegającą mocno do głowy czapkę i maskę zasłaniającą całą twarz mogą zakładać tylko mężczyźni z Binche lub mieszkający w miejscowości co najmniej przez pięć lat. Ich dopełniane słomą tuniki ozdobnie są przez 150 wzorów - gwiazdek, lwów i koron. Gille przepasani są czerwono-żółtym pasem z miedzianymi dzwoneczkami, noszą też koronkowe kołnierze. Zgodnie ze zwyczajem nie mogą opuszczać miejscowości (wyjeżdżać w kostiumie), bo "Gille zawsze zostają w Binche". W ciągu dnia pojawiają się w mieście z specjalnymi kijami w rękach, by odstraszać nimi złe duchy.

Później wkładają majestatyczne kapelusze zdobione strusimi piórami, których koszt może przekraczać nawet 300 euro i maszerują przez miasto z torbami wypchanymi pomarańczami. Owoce nie służą jednak do posilania się, a są rzucane w stronę tłumu, a czasem prosto w ludzi oglądających procesję. Nie wypada ich odrzucać w kierunków błaznów ponieważ przynoszą one szczęście.

Choć temu elementowi karnawału daleko do bitwy (owoce są raczej rzucane delikatnie) szyby, werandy, a nawet stacja benzynowa w centrum miasta są zabezpieczone specjalną siatką, tak by latające nad głowami twarde pomarańcze nie dokonały zbyt wielkich zniszczeń.

Zabawa kończy się polerowaniem Grand-Place w Binche, który przez następne dwanaście miesięcy będzie uroczym, zabytkowym, ale sennym miejscem. Do następnego karnawału!

Z Binche Krzysztof Strzępka (PAP)

stk/ ap/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)